Niewypały transferowe. Piłkarski świat nie jest od nich wolny. Widzewowi też zdarzały się duże wpadki.
W świecie piłki zdarzają się świetne transfery, ale zdarzają się też wpadki – większe i mniejsze. Widzewowi też się przytrafiały i trudno się dziwić, bo w ostatnich latach zarządzanie klubem, i co za tym idzie pionem sportowym, nie było na najwyższym poziomie. Dopiero latem, po przejęciu Widzewa przez Tomasza Stamirowskiego, Widzew dorobił się oficjalnego dyrektora sportowego. Wcześniej tę rolę pełnili ludzi z przypadku: Mirosław Leszczyński, którego nie wiadomo, kto polecił, bo nikt nie chce się przyznać, albo Rafał Pawlak, który był prawą ręką prezes Martyny Pajączek, albo Tomasz Wichniarek, który formalnie był dyrektorem do spraw skautingu w klubie, a kazano mu robić coś innego (chociaż on miał akurat kilka świetnych strzałów na czele z Bartoszem Guzdkiem i Markiem Hanouskiem). Ostatnim dyrektorem sportowym – oficjalnym i formalnym – przed Łukaszem Stupką, był Łukasz Masłowski.
Rozwiązanie kontraktu z Abdulem Azizem Tettehem sprowokowało nas do stworzenia listy takich nieudanych transferów.
Nie mogło być inaczej – Ghańczyk wygrywa tę klasyfikację. Do Widzewa przychodził jako była gwiazda ekstraklasy i oczekiwania wobec niego były naprawdę bardzo duże. „Bizon” miał prowadzić drużyną czerwono-biało-czerwonych do kolejnych zwycięstw. Tymczasem zagrał tylko w ośmiu meczach, z czego ledwie trzy razy w pierwszym składzie. Tetteh przegrał rywalizację z Markiem Hanouskiem, ale gdy Czecha nie było – jak w derbach Łodzi – to też nie sprostał zadaniu. Już się nie poprawi, bo odszedł z Widzewa. Na usprawiedliwienie dyrektora Stupki i w ogóle szefów łódzkiego klubu, którzy go do Serca Łodzi ściągnęli, trzeba szczerze stwierdzić, że to… nie ich wina. Mało było osób, które nie cieszyły się z tego transferu. Jeśli ktoś w tej sytuacji jest winny, to sam piłkarz, któremu albo się nie chciało, albo jednak nie umiał. Albo obie rzeczy.
O nim napisano – my też – już bardzo dużo. Chyba już nawet za dużo. Na al. Piłsudskiego sprowadziła go Martyna Pajączek, która w drugiej lidze budowała widzewskie „galacticos”. Możdżeń, który jak wiadomo jednak nie potrafi strzelać z dystansu, miał być motorem napędowym drużyny. I owszem, miewał dobre mecze, strzelił też kilka goli, ale to było o wiele za mało (jak na wysoką pensję między innymi). Z jednej strony było widać, że ma duże umiejętności, a z drugiej sprawiał wrażenie jakby mu się nie chciało: grać w piłkę i biegać. W ogóle jakby mu się nic nie chciało. Możdżeń z Widzewem awansował do Fortuna 1. Ligi, ale był, jak styl tego awansu – nijaki, wręcz słaby. Pożegnano go bez żalu, chociaż chyba lepsze będzie stwierdzenie, że pożegnano go z radością – pewnie niejeden kibic wypił za to łyk „Robotniczego”.
Gdy dwa lata temu przychodził do Widzewa, wiązano z nim pewne nadzieje. CV niby miał niezłe. Ale te jego dobre mecze, to było tak dawno temu… Estończyk w Widzewie grał po prostu słabo, nie wyróżniał się na poziomie drugiej ligi. Rok później pożegnano go bez żalu.
Były w ostatnich latach transfery gorsze od tego Tomczyka zimą 2021 roku, ale z nim wiązano naprawdę duże nadzieje. Na al. Piłsudskiego 138 przychodził przecież były młodzieżowy reprezentant Polski, mistrz Polski z Piastem Gliwice i wychowanek dużego klubu, czyli Lecha Poznań. W Widzewie Tomczyk dostał wiele szans od kolejnych trenerów: Enkeleida Dobiego, Marcina Broniszewskiego i Janusza Niedźwiedzia. Był ambitny, bardzo się starał, ale goli nie strzelał, a do tego marnował rzutu karne. Tego było po prostu za wiele. Napastnika sprowadza się po to, by zdobywał bramki. Z Tomczykiem było trochę tak, jak z tym słynnym powiedzeniem o trenerach: „dobry trener, tylko wyników nie ma”. Były już widzewiak – bo odszedł niedawno – był dobrym napastnikiem, ale nie zdobywał goli. Może w Rumunii, gdzie gra teraz zacznie strzelać jak karabin maszynowy.
Dajemy go wysoko w tej klasyfikacji, bo oczekiwania wobec niego też były naprawdę spore. Prochownik trafił do Widzewa w grudniu 2019 roku z UKS-u SMS-u Łódź. Uchodził wtedy za jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy w regionie, a może i dalej. Mówiło się, że obserwuje go ŁKS, więc Widzew sypnął groszem i wygrał rywalizację o niego. Trener Marcin Kaczmarek nie dawał mu jednak za wiele pograć. Szansę dał mu trener Dobi, który w swoim debiucie wystawił Prochownika w pierwszym składzie w meczu Pucharu Polski z Unią Skierniewice i nastolatek zdobył gola. Potem już jednak było gorzej, aż w końcu Widzew wypożyczył niespełniony talent do Sandecji Nowy Sącz. I tam się nie przebił. Niedawno wrócił z wypożyczenia na al. Piłsudskiego 138. Był na testach w GKS-e Bełchatów, a ostatnio ugrzązł w czwartoligowych rezerwach. W niedawnym sparingu z Chemikiem Bydgoszcz strzelił nawet gola, ale czy to wielki powód do dumy? Czy tak wyobrażaliśmy sobie jego karierę zima 2019 roku?
Nie będziemy układać kolejnych miejsc. Jeśli macie ochotę, to możecie sobie to zrobić sami. Podrzucamy trochę kandydatur tylko z kilku ostatnich okien transferowych: Łukasz Kosakiewicz, Hubert Wołąkiewicz, Kornel Kordas, Łukasz Turzyniecki, Petar Mikulić, Piotr Samiec-Talar, Miłosz Mleczko, Vjaceslavs Kudrjavcevs, Łukasz Zejdler, Marcel Gąsior, Sebastian Rudol i Michał Grudniewski.