Otwierające sezon dwie kolejki i niemal równe dwieście minut gry Widzewa to dla mnie idealny wręcz obraz tego, jakiego sezonu mogą się spodziewać jego kibice. Lekko nie będzie, ale trochę radości piłkarze swoim fanom dostarczą.
Zacznijmy od końca, czyli tego, co wciąż bardzo świeże: od cierpienia w Szczecinie. Gdy w przerwie przed kamerami Canal+ zapytałem Bartka Pawłowskiego, czy słowo „cierpienie” – dość często zresztą używane przez hiszpańskich dziennikarzy, choćby przy meczach defensywnie ustawionego Atletico Madryt – dobrze oddaje to, co przechodzili w drugiej części pierwszej połowy, bez wahania odpowiedział, że jak najbardziej. – Chyba przez 10 minut nie miałem piłki przy nodze – zaśmiał się najlepszy obecnie piłkarz Widzewa, który trzeci raz z rzędu strzelił bramkę w meczu z Pogonią. Gdy szczecinianie nacisnęli, łodzianie bronili się grając szóstką w linii, gdy do czwórki obrońców dołączali skrzydłowi jako boczni defensorzy (a momentami nawet siódemką, gdy w linii znajdował się także defensywny pomocnik). Takie zasieki sprawiały rywalom kłopoty, a gdy łodzianom pomagał także łut szczęścia i nieskuteczność gospodarzy, mogli oni liczyć na korzystny wynik. Po przerwie wystarczył jednak jeden rzut wolny (który, umówmy się, wcale nie musiał zostać podyktowany), chwila nieuwagi i cały misterny plan poszedł w… wiadomo gdzie.
CZYTAJ TEŻ: Błąd sędziego zabrał Widzewowi szansę na lepszy wynik?
Takie mecze i grający tak defensywnie Widzew będziemy w tym sezonie oglądać, jestem przekonany. Oczywiście nie za często, bo też zespołów o potencjalne ofensywnym Pogoni zbyt wielu w Ekstraklasie nie ma, ale jednak zespołowi z al. Piłsudskiego sporo brakuje do drużyn grających w pucharach i zaczynających powoli tworzyć Wielką Czwórkę. Takie mecze podopieczni Janusza Niedźwiedzia oczywiście mogą wygrać, ale musi zajść równocześnie dużo okoliczności, by tak się stało. Przeciwnik pochłonięty pucharami, Widzew w idealnej formie z grającym wybitny mecz bramkarzem, sporo szczęścia w defensywie i stuprocentowa skuteczność w ofensywie. W niedzielę w Szczecinie łodzianie swoich małych szans nie wykorzystali, a dużą mieli tylko jedną jedyną. Nawet w końcówce, gdy w pole karne powędrował Henrich Ravas, brakło precyzji i spokoju, by z rzutu rożnego dograć piłkę właśnie tam, gdzie był najwyższy z widzewiaków kryty przez niższego o dwie głowy Marcela Wędrychowskiego. To jeden z detali, na które jednak trzeba zwracać uwagę, gdy chce się pokonać kogoś z ligowej czołówki na jego terenie.
Widzew trzeba jednak pochwalić za sposób w jaki objął prowadzenie. Łodzianie grają tak od początku pracy Janusza Niedźwiedzia i jestem przekonany, że takie gole, jak ten na 1:0, cieszą sztab szkoleniowy najbardziej. Wyprowadzenie piłki z własnego pola bramkowego, 6 przemyślanych podań, atak wolnej przestrzeni, dogranie na pustą bramkę. Plus udział przy golu trójki piłkarzy, dla których te kluczowe podania są na wagę złota, bo budują pewność siebie potrzebną wchodzącemu z przytupem do drużyny Franowi Alvarezowi, debiutującemu Filipowi Przybułkowi (nie ma jeszcze 20 lat, gdyby nie przepis o młodzieżowcu w składzie by go nie było) oraz Jordiemu Sanchezowi, którego rozlicza się przecież także z punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Mam wrażenie, że kilka bramek po akcjach zaczynających się od wyjścia spod pressingu we własnym polu karnym, jeszcze w tym sezonie zobaczymy.
– Pamiętam mecz w poprzednie wakacje, ale nie chcę go nawet teraz wspominać – powiedział mi jeszcze w przerwie Bartłomiej Pawłowski, ale my musimy tamto spotkanie przypomnieć. Rzadko się zdarza, by dwa mecze, rozegrane w odstępie 54 tygodni były tak bardzo podobne. Prowadzenie Widzewa po golu Pawłowskiego, remis w okolicach 45. minuty po trafieniu Zahovicia, wynik 2:1 dla gospodarzy. Teraz kibice Widzewa muszą liczyć, że podobieństwa z poprzednim sezonem na tym się nie skończą, bo przecież w tamte wakacje łodzianie po wizycie w Szczecinie też pojechali do Białegostoku. I wygrali, zaczynając punktowanie w Ekstraklasie.
WIĘCEJ: Widzew 2023. Tragedia w defensywie
Mecz z Pogonią pokazał nam, jaki będzie Widzew na wyjazdach – starający się czasem skontrować, a gdy się uda próbujący na kilkanaście minut przejąć inicjatywę – a wcześniejsze spotkanie z Puszczą powinno przygotować kibiców na cierpienie przy al. Piłsudskiego. Kluczowe w tym sezonie powinno być zbudowanie tam twierdzy takiej, jak wzniosła w Kielcach wiosną Korona, punktowanie przed własną publicznością. W zeszłym sezonie mniej od Widzewa wygranych na własnym stadionie zanotowała tylko Miedź i Zagłębie Lubin, nikt nie przegrał u siebie tyle razy co Widzew. Fani to jakoś przełknęli, ale te dziewięć porażek to wynik mocno wstydliwy, który chyba tylko w Łodzi mógł nie wpłynąć na frekwencję. Teraz historia nie może się powtórzyć, a piłkarzom będzie nadal tak trudno, jak w pierwszym meczu z Puszczą. Optymistyczne jest to, że pierwszy raz po awansie do Ekstraklasy wygrali spotkanie, w którym pierwsi stracili gola, ale muszą jednak lepiej kontrolować mecz.
Piłkarze gości przyjeżdżając na Widzew czują się, jak artyści wychodzący na scenę słynnego teatru. Taniec Eleny sprawia, że mobilizują się dodatkowo, a dla graczy mniejszych klubów, lub takich, gdzie na trybunach bywa pustawo, mecz w Łodzi staje się jednym ze spotkań sezonu. To jednak żadnym usprawiedliwieniem do podopiecznych Janusza Niedźwiedzia być nie może, to oni muszą nauczyć się czerpać z tego niesamowitego dopingu przez 90 minut znacznie więcej niż czerpią rywale. I to jest naprawdę najważniejsze zadanie na ten sezon, coś co najpilniej trzeba poprawić i na czym najwięcej można zyskać walcząc o miejsce w środku tabeli, albo utrzymanie.
„Nie mów, na ilu byłeś wyjazdach, a ile razy byłeś w Szczecinie” – taki (mniej więcej, ale treść się zgadza) transparent wywiesili kiedyś kibice Górnika Zabrze. Fani Widzewa jak zawsze nie zawiedli, na najbardziej na północ i zachód wysunięty stadion w Ekstraklasie pojechali sporą grupą. To też będzie stały fragment gry w tym sezonie.
Pisałem o cierpieniu grających w defensywie piłkarzy, ale kibice też lekko mieć nie będą. Widzew punkty będzie musiał sobie wyszarpywać, wywalczyć, często do samego końca, jak w meczu z Puszczą, przyprawiając ludzi na trybunach i przed telewizorami o szybsze tętno. I nie zawsze skończy się tak dobrze jak w meczu z beniaminkiem – kluczowe jest jednak, by sezon skończył się nie gorzej niż ten poprzedni.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Janusz NiedźwiedźPKO EkstraklasaWidzew ŁódźŻelisław Żyżyński