– Gramy bez bramkarza – zdanie wypowiedziane przez Janusza Wójcika podczas meczu Groclinu z Widzewem przeszło na stałe do historii polskiego futbolu. Chociaż nie podejrzewamy Kazimierza Moskala o podobną ekspresję, patrząc na sposób w jaki ŁKS tracił bramki w przegranym 0:5 sparingu z Wisłą Płock, trudno nie wysnuć podobnych wniosków.
Pierwszego gola wpuścił świętujący urodziny Dawid Arndt. Młody bramkarz, wyszedł za daleko do piłki, nie zdążył wrócić do bramki i rzucił się w złą stronę. Trudno, błędy się zdarzają. Jest młody, ma jeszcze czas żeby nabierać doświadczenia.
Czytaj także: Dobrze, że to tylko sparing.
Kolejne trzy gole wpadły do bramki ŁKS-u, gdy strzegł jej Marek Kozioł. Przy pierwszym, obrona nie przecięła w porę podania do Mateusza Lewandowskiego, ale doświadczony golkiper rzucił się jakby od niechcenia, przy drugim nawet nie interweniował. Trzecie trafienie idzie na konto środkowych obrońców, bo chociaż Kozioł rzucił się w dobrą stronę to piłka go minęła.
ŁKS dobił Mateusz Szwoch. W bramce stał już Michał Kołba. Szwoch uderzył podcinką, w sposób trudny do obrony. Kołba nie wybrał najlepszego rozwiązania, bo rzucił się, a piłka spadła mu za kołnierz.