Łódzki Klub Sportowy jest na jak najlepszej drodze do ekstraklasy, ale do gwarancji awansu jeszcze daleko. To trudna sytuacja dla dyrektora sportowego – Janusza Dziedzica, który musi działać dwutorowo, by móc wzmocnić zespół zarówno w przypadku awansu, jak i w przypadku pozostanie w Fortuna 1 Lidze.
Bartosz Jankowski: Niebawem minie rok od kiedy dołączył pan do ŁKS-u. Jak się panu pracuje w łódzkim klubie?
Janusz Dziedzic (dyrektor sportowy ŁKS-u): Czuję się tu bardzo dobrze. Na początku było trudno i oczywiście dalej jakieś swoje problemy mamy, ale ogólnie jestem zadowolony z tego, że jestem w ŁKS-ie. Pracy jest dużo, ale z mojego punktu widzenia zdecydowana większość rzeczy idzie zgodnie z planem. Mimo że wiele osób twierdziło przed sezonem, że ŁKS będzie walczył o przetrwanie, to my mieliśmy swój cel, który chcieliśmy zrealizować. Po rundzie jesiennej, znając już wartość zespołu, byłem przekonany, że jesteśmy w stanie trochę w tej lidze namieszać. Na ten moment jesteśmy w takim miejscu, że bardzo wiele zależy od nas. To sprawia, że czuję ogromną satysfakcję, szczególnie pamiętając początki i skalę problemów, jaką tutaj mieliśmy.
Powiedziałbym, że wszystko zależy od was. Czy w tej sytuacji można powiedzieć wprost, że celem ŁKS-u jest awans?
Tak, ale ten awans to wypadkowa innych zadań, które stawiamy przed zespołem. Teraz drużyna skupia się na tym, by wygrać w Sosnowcu. Jesteśmy liderem i nie ma co od tego uciekać. Wszyscy rywale znowu szanują ŁKS, bo ŁKS odzyskał swoją tożsamość. Oczywiście możemy meczu nie wygrać, bo to przecież tylko sport, a do tego rywale chcą nam pokrzyżować plany, ale każdy wie, że chcemy grać ofensywnie i strzelać bramki. To naprawdę miłe uczucie, gdy słyszę od trenerów czy dyrektorów innych drużyn, że ŁKS jest wyrazisty i zasługuje na szacunek.
Tym bardziej, że musieliście się sporo napracować, żeby ten zespół wstał z kolan.
Wbrew pozorom my ten zespół dość porządnie przebudowaliśmy. Na chwilę obecną ŁKS ma jeden z młodszych zespołów w lidze, a jest liderem. Dwaj chłopcy z rocznika 2004 są podstawowymi, wręcz wyróżniającymi się zawodnikami. Nie musimy się martwić o naszych młodzieżowców. To kolejna wielka rzecz, którą udało się osiągnąć dzięki pracy całego klubu.
Mowa o Mateuszu Kowalczyku i Aleksandrze Bobku. Obaj deklarują chęć gry w ekstraklasie w przyszłym sezonie, może nawet w barwach ŁKS-u. Ale czy w klubie widać ich następców?
Jest kilku zawodników, którzy czekają na swoją szansę w pierwszym zespole. Nie chciałbym wymieniać w mediach konkretnych nazwisk, żeby ci chłopcy nie obrośli w piórka, ale myślę, że za chwilkę będziemy mieli pociechę z kolejnych młodych piłkarzy, którzy na razie są w drugim i trzecim zespole.
Rezerwy ŁKS-u są w grze o II ligę. Czy ewentualny awans byłby korzystny dla rozwoju tych młodych piłkarzy?
Awans nie jest naszym głównym celem. W rezerwach mamy naprawdę niezły zespół, czasami wspierany zawodnikami z „jedynki”. To nie jest jednak tak, że zawodnicy z pierwszej drużyny grają w III lidze, bo zależy nam na wyniku. Priorytetem jest dobro piłkarzy i utrzymywanie ich w rytmie meczowym tak, by cały czas naciskali na pierwszy zespół.
Niemal rok temu mówił pan, że postanowił pan dołączyć do ŁKS-u mimo tej złej prasy na temat stanu klubowych finansów, bo ufa pan Tomaszowi Salskiemu. Niestety przez ten czas nie wszystkie problemy udało się rozwiązać. Czy więc, z perspektywy czasu, można powiedzieć, że zawiódł pan się nieco na głównym akcjonariuszu klubu?
Nie, nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem. Bardzo cenię Tomasza Salskiego. Trzeba pamiętać, że to na głównie na jego głowie jest utrzymanie całego klubu i z wieloma rzeczami on się musi mierzyć, często w pojedynkę. Wiem, że nie wszystko widać na zewnątrz, ale ja widzę, ile wysiłku i pracy kosztuje właściciela znalezienie rozwiązań, by ten klub funkcjonował na miarę oczekiwań kibiców i na miarę tego, na co ŁKS jest stać.
Wspomniał pan, że ma pan dużo pracy. Nad czym pan teraz pracuje?
Obecnie jesteśmy w momencie, w którym musimy patrzeć w przyszłość i przygotować zespół pod kątem gry w ekstraklasie. Od kilku lat ŁKS jest w takiej sytuacji, że musi działać dwutorowo. Teraz jeszcze pojawia się potencjalne przejęcie klubu przez nowego inwestora. Osobiście jednak nie mam na to wpływu, więc skupiam się na sporcie. W związku z tym bardzo dużo czasu poświęcam na negocjacje pod kątem wzmocnienia drużyny, by w przypadku awansu zespół ŁKS-u był wystarczająco mocny.
Ilu zawodników dołączy do ŁKS-u w przypadku awansu do ekstraklasy? Domyślam się, że nie chciałby pan popełnić błędu, jaki został popełniony, gdy ŁKS ostatnio wywalczył awans.
Właśnie patrząc przez pryzmat tego, co stało się z zespołem przy poprzednim awansie do ekstraklasy, uznałem, że przynajmniej po jednym zawodniku do każdej formacji musielibyśmy sprowadzić. I mam tu na myśli piłkarzy o określonej jakości. Jest jednak za wcześnie, by mówić o personaliach w mediach. Póki nie będziemy wiedzieć, w której lidze gramy w przyszłym sezonie, to musimy być przygotowani na oba scenariusze.
No właśnie, co w przypadku pozostania w I lidze?
Każdy zespół potrzebuje świeżej krwi. Dlatego myślę, że liczbowo będzie podobnie, bo ewolucja kadry musi mieć miejsce.
Ale jeśli już się uda awansować, to skłaniacie się bardziej ku ‘piłkarzom z Polski czy z zagranicy?
Jeśli mamy do wyboru dwóch zawodników – z Polski i z zagranicy, na których nas stać i którzy mają określoną jakość, to będziemy stawiać na Polaka. To jednak nie jest takie proste, bo zazwyczaj zawodnicy, którzy są wolni i mają niezłe CV za granicą to w ogólnym rozrachunku są tańsi niż Polacy. ŁKS nie stać obecnie na przeprowadzanie transferów gotówkowych i dlatego musimy patrzeć na zawodników, którym kończą się kontrakty.
W grę pewnie wchodzić też będą wypożyczenia. Przykład Michała Mokrzyckiego pokazał, że wcale nie musi to być złym rozwiązaniem.
Akurat jeśli chodzi o Michała, to nie ukrywam, że jego przyjście do ŁKS-u to dla mnie duża satysfakcja. Michał okazał się bardzo ważny na boisku i w szatni. Zdaję sobie sprawę, że brak gry w poprzedniej rundzie w Płocku na wysokim poziomie sprawił, że Michał ma trochę wahań swojej dyspozycji. Ale już udowodnił, że ma ogromny potencjał, jest Polakiem, a do tego bardzo dobrze pracuje, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.
A co z nowym inwestorem. Ma pan informacje, kiedy można się spodziewać jakichś konkretów na temat zmian właścicielskich w ŁKS-ie?
To raczej pytanie do prezesa Olszowego albo Tomasza Salskiego. Ja nie jestem obecny podczas rozmów dotyczących zmiany właściciela klubu. Skupiam się na sprawach sportowych i tym, by zespół był możliwie najsilniejszy.
CZYTAJ TAKŻE >>> Bramkarz ŁKS-u w światowej czołówce. Lepszy od piłkarza FC Porto
W takim razie zapytam o ewentualną wymianę zawodników pomiędzy ŁKS-em, a klubami pana Płatka.
Pojawiło się takie zapytanie z naszej strony, by może nawet w tej rundzie wzmocnić zespół walczący o awans. To chyba jednak nie jest najistotniejsze w filozofii działań pana Płatka, bo, jak życie pokazało, nikt z tych klubów się w Łodzi nie pojawił. Dlatego wiemy, że musimy się skupić na swojej pracy i budowaniu własnej tożsamości. Tym bardziej, że potencjalny właściciel zapewniał niejednokrotnie, że nie zamierza burzyć tego, co udało nam się zbudować.
Zanim do ŁKS-u dołączą nowi piłkarze, trzeba będzie zrobić dla nich miejsce. Co z piłkarzami, którym kończą się kontrakty? Podjęliście już z nimi jakieś rozmowy?
Jesteśmy w trudnej sytuacji. Chłopaki wiedzą, w jakiej sytuacji jest klub i otrzymali jasny przekaz – gramy do końca o sportowy sukces. Wszystko „leży” na boisku, a decyzje podejmiemy po ostatnim spotkaniu, wiedząc już, w której lidze będziemy i na kogo będzie nas stać. Myślę, że to odpowiednie podejście do tematu, bo sezon jest w toku, a ewentualne nowe kontrakty będą nagrodą za postawę na murawie.
Przełom czerwca i lipca zapowiada się przy al. Unii 2 niezwykle ciekawie.
Tak faktycznie będzie. Okres okienka transferowego zawsze jest mega intensywny – mało spania, dużo telefonów i wyjazdów. Ale ja nie narzekam, bo moim celem jest to, by znaleźć ludzi, którzy wprowadzą zespół ŁKS-u na wyższy poziom, bez względu na to, czy uda się awansować czy nie.
Jednym z piłkarzy, który miał pomóc ŁKS-owi w tym sezonie, jest Nelson Balongo. Tymczasem to chyba jedno z największych rozczarowań. Co się dzieje z tym zawodnikiem?
Naszym celem jest to, by Nelsonowi pomagać w tej trudnej sytuacji, więc dużo z nim pracujemy i rozmawiamy. Doceniamy jego wkład w ŁKS, ale to naturalne, że wszyscy, także trenerzy i ja, oczekujemy od niego bramek. Wierzę, że wreszcie się przełamie, chociaż zdajemy sobie sprawę, że to dla niego nie jest łatwe. Pojawił się też temat pomocy psychologicznej, ale on jest świadomy tego, że na jego barkach spoczywa spory ciężar i uważa, że jest w stanie sam sobie z tym poradzić. To chłopak, który w każdym meczu chce dać z siebie wszystko. Nie ukrywam, że liczymy na to, że wreszcie zacznie dawać to, czego od niego oczekujemy. Jednocześnie nie zapominajmy, że to stosunkowo młody zawodnik, który stale pracuje, by być coraz lepszym. Potencjał niewątpliwie ma i mamy nadzieję, że będzie w stanie pomóc nam w awansie.
Czyli tego transferu pan nie żałuje?
Absolutnie nie. Jeśli jeszcze raz stanąłbym przed opcją pozyskania młodego zawodnika z ligi belgijskiej, która jest dużo mocniejsza niż polska, i zaprezentowałby się on podczas kilkudniowych treningów tak, jak Nelson, to podjąłbym taką samą decyzję. Pamiętajmy, że sezon się jeszcze nie skończył i czas podsumowań dopiero przed nami.
A jakiego transferu, z perspektywy czasu, pan żałuje?
W ciągu dwóch lat mam wywalczyć z zespołem awans. Rok temu zbudowaliśmy zespół w praktycznie dwa tygodnie, wprowadzając strategiczne trudne zmiany. Udało się to zrobić w sposób, z którego jestem dumny. Na dzień dzisiejszy nie żałuję żadnego transferu, bo drugi raz, w takiej samej sytuacji, podjąłbym takie same decyzje.
Z Januszem Dziedzicem rozmawiał Bartosz Jankowski (TVP3 Łódź)
CZYTAJ TAKŻE >>> ŁKS. Moskal chwali rezerwy i chce kolejnych młodzieżowców