Jordi Sanchez nie grał w Widzewie bardzo dobrze. Ale i tak zostanie dobrze zapamiętany. Jego odejście jest dobre zarówno dla niego, jak i klubu i drużyny.
Przez lata przez drużynę Widzewa przewinęło się kilkudziesięciu obcokrajowców. Wielu z nich, a raczej ich gra w czerwono-biało-czerwonych barwach, była pomyłką. Wielu z nich kibice nawet nie zapamiętają. Jordiego Sancheza zapamiętają na pewno, chociaż – to trzeba przyznać – furory Hiszpan w Widzewie nie zrobił.
Hiszpański napastnik, który do Łodzi trafił z Albacete, rozegrał w Sercu Łodzi dwa sezony. Rozegrał 60 ligowych meczów i zdobył w nich 14 goli. Do tego dołożył pięć trafień w pięciu występach w Fortuna Pucharze Polski. Daje to średnią 0,29 gola na mecz. Nie jest to średnia imponująca, a biorąc pod uwagę tylko spotkania ligowe, to jest jeszcze mniejsza – 0,23. Jordi strzelał więc do cztery mecze. Jak na napastnika nr 1 w drużynie to naprawdę nie jest dużo.
Oczywiście nie jest to tylko wina Hiszpana, ale też całej drużyny, jej formy i możliwości. Bywały mecze, gdy Jordi nie miał nawet bramkowej okazji, a te przecież powinni środkowemu napastnikowi kreować inni piłkarze.
Bramkowy wynik 29-latka nie jest też niczym zaskakującym, bo w swojej karierze nigdy nie strzelał dużo bramek. Najlepszy wynik w sezonie zaliczył w rozgrywkach 2015/2016, gdy dla AE Prat strzelił 12 goli (w 35 meczach). Dwucyfrowy wynik miał jeszcze tylko raz, dwa lata później, w Valencii B, gdy trafiał do siatki rywali 10 razy.
Do Widzewa Hiszpan przychodził, by dać drużynie i jej ówczesnemu trenerowi Januszowi Niedźwiedziowi, nowe możliwości rozegrania ataku i przez pewien czas to się sprawdzało, bo było to zaskakujące dla rywali.
To, jak strzelał Jordi dla Widzewa, idealnie oddaje, jakim piłkarzem był dla łódzkiej drużyny. Popadał w skrajności w skrajność, można go było kochać albo nienawidzić (chociaż to oczywiście za mocne słowo). W pierwszym sezonie miał dwie długie serie bez zdobycia gola: najpierw to pięć spotkań, potem aż siedem. A gdy przeciągniemy to na kolejny, to gola nie strzelił w 10 kolejnych meczach (siedmiu pierwszego sezonu i trzech następnego). Dla napastnika to wynik fatalny.
CZYTAJ TEŻ: Jordi Sanchez: “Będę zaszczycony do końca życia”
W drugim sezonie było podobnie. Jordi dwa razy zaliczył serię sześciu meczów bez zdobytej bramki. Do tego irytowało jego zachowanie na boisku, gdy kłócił się z sędziami i machał rękami. Potrafił za to zobaczyć cztery żółte kartki i pauzować w następnym meczu.
– Nie jestem jego fanem. On wprowadza złą atmosferę. Cały czas macha rękami, gestykuluje. Ma pretensje, że źle mu zagrali, nie w tempo, za później, za wcześnie, a sam nie robi wiele dla drużyny. Ale wcześniej, w innych klubach, miał podobne statystyki podobne, więc nie ma dla mnie zaskoczenia. Uważam, że Widzew powinien sprzedaż Sancheza. Trzeba szukać bramkostrzelnego napastnika. Ich rozlicza się przede wszystkim z goli. Cały mecz może się od niego odbijać piłka, ale raz musi odbić się i wpaść do bramki – mówił już po rundzie jesiennej sezonu 2023/2024 Sławomir Gula, mistrz Polski z Widzewem. Właśnie wtedy Jordi miał za sobą serię siedmiu meczów bez trafienia.
Za to kibice krytykowali piłkarza. Ale Jordi dał się też kochać. Choćby wtedy, gdy strzelał gole w dwóch derbach Łodzi. Jeden z nich był zwycięski. Jego bramka zdobyta w końcówce w meczu ze Stalą Mielec dała Widzewowi awans do ćwierćfinału Fortuna Pucharu Polski po raz pierwszy od 21 lat. Strzelił też piękną bramkę Legii Warszawa na jej stadionie. W ogóle, gdy strzelał, to często albo w końcówkach spotkań, co dawało drużynie punkty, albo zdobywał piękne gole. Dawał powody, by go chwalić.
CZYTAJ TEŻ: Hat trick Jordiego Sancheza. Hiszpan strzelał piękne gole
Jordi ma tyle samo zwolenników, co przeciwników, także ze względu na to, jaki jest poza boiskiem. Od początku podkreślał, że dobrze czuje się w Łodzi i w Widzewie, mówił o klubie i jego kibicach w samych superlatywach. Dawał wręcz do zrozumienia, że kocha Widzew i fani mogli mu wierzyć. Rzeczywiście może tak być, bo to bardzo emocjonalny człowiek, co zresztą czasem było też jego wadą. Jordi miewał też dołki, o czym swego czasu było dość głośno.
Mimo słabej skuteczności, jak na środkowego napastnika, chyba właśnie dzięki jego emocjonalnemu zachowaniu, wielu kibiców, zwłaszcza tych młodszych, tak bardzo go polubiło. Na pewno nie bez znaczenia jest też fakt, że Jordi na boisko dawał z siebie wszystko. Bywało, że był jednym z lepszych piłkarzy Widzewa, nawet wtedy, gdy nie zdobywał bramek. Biegał i walczył na 100 procent. Nie bez powodu nazywano go dzikiem. Z pewnością Jordi miał charakter, a to kibice lubią i cenią.
Hiszpana pod tym względem będzie brakowało w Widzewie. Poza kadrą na razie jest kontuzjowany Bartłomiej Pawłowski, inny ulubiony piłkarz fanów. Zostaje Rafał Gikiewicz. Oby pojawił się ktoś nowy, jakaś kolejna ciekawa osobowość, która zastąpi Jordiego.
Drużyna Daniela Myśliwca potrzebuje jednak przede wszystkim napastnika, który strzeli więcej goli. Jak to ważne widać najlepiej na przykładzie czołowych zespołów. Nie byłoby mistrzostwa Polski Jagiellonii Białystok bez 24 goli Jesusa Imaza i Afimico Pululu, czy wicemistrzostwa bez 19 trafień Erika Exposito.
Era Jordiego w Widzewie się skończyła. W dużej mierze dlatego, że Hiszpan sam chciał odejść, co trzeba zrozumieć. W tym roku kończy 30 lat. Nie zrobi już dużej kariery w europejskiej piłce. Przed nim nowe wyzwanie, które podejmie w bardzo ciekawym kraju. Japonia wydaje się dla niego idealna, tym bardziej że Jordi lubi podróże. Można sobie wyobrazić, że będzie się tam czuł dobrze i jeszcze rozkocha w sobie japońskich kibiców.
Widzew nie zostanie z niczym, bo sprzedaje piłkarza, którego w dodatku ściągnął dwa lata temu za darmo. Kontrakt Jordiego obowiązywać miał jeszcze przez rok, więc zimą mógłby już związać się z nowym klubem. Odszedłby więc za darmo. To ostatni moment, by Widzew zarobił. I zarobi, na zawodniku, który zaraz będzie 30-latkiem.
Oczywiście klub musi kimś Jordiego zastąpić. Zostaje Imad Rondić, piłkarz o podobnej charakterystyce, co Hiszpan. Bośniak ma średnią podobną do Jordiego (0,2). W minionym sezonie strzelał gole do 198 minut, jego hiszpański kolega – co 211. Rondić w pierwszym składzie był 12 razy, Jordi aż 27 razy. Może bośniacki napastnik będzie lepszy, jeśli dostanie więcej szans?
Do drużyny dołączył też już Hubert Sobol, 24-latek, który strzelił sporo goli w 2. lidze. Były piłkarz KKS-u Kalisz dostaje właśnie swoją szansę, by zabłysnąć w PKO Ekstraklasie. Nie jest na straconej pozycji.
Widzew szuka też trzeciego napastnika. Ma to być ktoś z wyższej piłkarskiej półki, w teorii, nr 1 do gry w ataku. Oczywiście wszystko zweryfikuje boisko. Drużyna traci więc Jordiego, ale wciąż ma Rondicia, a teraz także Sobola i pieniądze na nową “dziewiątkę”.
Jordi jest szczęśliwy, bo chciał odejść, a przed nim nowe wyzwanie w bardzo ciekawym kraju, nowej kulturze i nowej lidze. Widzew nie zostaje z niczym. Wszyscy są wygrani. A hiszpański napastnik zasłużył na fajne pożegnanie, bo chociaż na boisku często zawodził, to był osobowością, których taki klub, jak Widzew, bardzo potrzebuje. Hiszpan nie pozostanie jednym z wielu obcokrajowców, którzy przewinęli się przed klub z Serca Łodzi. Zostanie zapamiętany.
Adiós y gracias Jordi!
Autorem tekstu jest Łukasz Kowalczyk