ŁKS stracił w derbach Łodzi dwa punkty, ale pokazał, że jest w stanie grać na wysokim poziomie. Za to w Widzewie przekonali się, że drużynie jeszcze sporo brakuje, by nazywać ja bardzo dobrą.
67. derby Łodzi miały być wielkim wydarzeniem i były, bo mówiono o nich nie tylko w lokalnych mediach. Dobrze, że nie takim w takim kontekście, jak kilkanaście lat temu, kiedy głównym motywem informacji były bójki kiboli. Tym razem idealnie nie było, ale przynajmniej nie musieliśmy się wstydzić, jak to wcześniej często bywało.
Kolejnym plusem były emocje. Mecz był dramatyczny, do końca trzymał w napięciu. ŁKS prowadził, Widzew dążył do odrobienia strat, co udało mu się w końcówce, Nawet w doliczonym czasie były jeszcze okazje do strzelenia gola. Tutaj też jest postęp w porównaniu do spotkania z wiosny, zakończonego takim samym wynikiem. Wtedy jedna drużyna dominowała do przerwy, w drugie po powrocie na boisko. Teraz gra była w miarę wyrównana, choć ze wskazaniem na gości, mających lepszy pomysł na zwycięstwo i większe umiejętności.
Postawię teraz kontrowersyjną tezę, że w derbach większym wygranym jest Widzew. Grał gorzej od ŁKS-u, ale zdołał odwrócić losy meczu, bo przecież przegrywał już 0:2. Nie można zapominać, że musiał sobie radzić bez trzech liderów: Marka Hanouska, Juliusza Letniowskiego i Krystiana Nowaka. Przerwał serię zwycięstw na swoim stadionie, ale utrzymał przewagę nad rywalami, którzy – z wyjątkiem Arki Gdynia – też stracili punkty.
Kolejna korzyść jest taka, że decydenci, a zwłaszcza kibice, przekonali się, że Widzew nie ma jeszcze drużyny na ekstraklasę, a nawet na bezproblemowe wygranie pierwszej ligi. Wystarczyło, że wypadło trzech kluczowych zawodników, by pojawiły się kłopoty. Przy wyżej wymienionej trójce innym gra się łatwiej, mało tego, czasami nawet się wyróżniają. W derbach Łodzi wyszły niedostatki kilku zawodników, zarówno w ofensywie, ale i w obronie (patrz – pierwszy stracony gol).
Największym widzewskim przegranym derbów jest Abdul Aziz Tetteh, który przyszedł do Widzewa jako potencjalnie największa jego gwiazda, a teraz jest bardziej krytykowany od Pawła Tomczyka. Kibice patrzą na to, co jest tu i teraz, a skoro Ghańczyk zawiódł, zdecydowana większość z nich uznała, że się nie nadaje. Przypomnę jednak, że równie trudne wejście miał Hanousek, by po pół roku stać się ulubieńcem fanów. Dajmy Tettehowi przepracować normalnie zimę i dopiero wtedy oceniajmy.
PRZECZYTAJ TEŻ: Remis ze wskazaniem na ŁKS
Przechodząc do ŁKS-u, to wbrew euforii, jaką obserwuję w mediach społecznościowych, uważam, że derby Łodzi przyniosły więcej minusów niż plusów. Największy pozytyw jest taki, że drużyna pokazała niezłą klasę sportową. Teoretycznie nie powinno to być zaskoczeniem, bo przecież w składzie aż roiło się od piłkarzy o naprawdę dużych umiejętnościach. Pirulo, Antonio Dominguez, Mikkel Rygaard, Maciej Dąbrowski potrafią grać w piłkę jak mało kto w pierwszej lidze. Bardzo rzadko to jednak pokazują równocześnie i właśnie dlatego ŁKS zajmuje dopiero ósme miejsce, tracąc aż 11 punktów do derbowego rywala.
Obejrzałem niemal wszystkie mecze ŁKS-u w tym sezonie i naprawdę rzadko widziałem jej wszystkich liderów grających z takim dużym zaangażowaniem jak w niedzielę. Na derby łatwo się zmobilizować, nawet, gdy ktoś nie zna polskiego i nie czyta, co piszą kibice. Awans wygrywa się jednak meczami z rywalami teoretycznie słabszymi, GKS-em Jastrzębie, Resovią, Górnikiem Polkowice czy Odrą Opole.
W futbolu za wrażenie artystyczne punktów nie przyznają, a remis nie przybliżył ŁKS-u do miejsca premiowanego awansem. Doświadczona drużyna nie potrafiła utrzymać dwubramkowego prowadzenia z rywalem grającym co najwyżej przeciętnie. Dwa razy dała się zaskoczyć przy stałych fragmentach, nie wykorzystała także kilku okazji do kontry. A szanse na dobicie Widzewa miała.
Choć z natury jestem optymistą, trudno mi sobie wyobrazić, że Ricardinho, negatywy bohater derbów Łodzi, jest w stanie pomóc drużynie. A od zawodnika zarabiającego być może najwięcej w lidze, należy wymagać więcej opanowania. W najbliższych dwóch kolejkach znów go zabraknie, ale w świetle popisów w tym sezonie stratą tego nie można nazwać.
Podsumowując, 67. derby Łodzi sportową ucztą nie były, ale nikt się nie nudził. Jeden z moich kolegów stwierdził, że lepszych jest dwóch rannych niż jeden zabity. Można się z tym zgodzić, choć na pewno rany nie są takie same…