ŁKS sprawił pozytywną niespodziankę. Łodzianie zrobili w czwartkowym meczu więcej niż się po nich spodziewano – przez aż 109 minut opierali się mistrzom Polski. W ostatnich minutach dogrywki grający w dziesiątkę ŁKS musiał jednak uznać wyższość rywali – ełkaesiacy dali sobie wbić dwie bramki i żegnają się z Pucharem Polski. Zagrali jednak najlepszy mecz za kadencji Piotra Stokowca, zostawili po sobie niezłe wrażenie i wlali w serca kibiców nieco nadziei.
ŁKS nieźle wszedł w mecz. Po Biało-Czerwono-Białych było widać chęć do gry i pozytywną boiskową agresję, której tak domagał się od nich Piotr Stokowiec po porażce z Górnikiem. Szybko zaowocowało to składną akcją Kaya Tejana i Grzegorza Glapki. Po chwili do głosu doszedł jednak Raków, który pierwszą groźną akcję rozegrał już w piątej minucie po tym, jak Szeliga z łatwością dał się obiec rywalowi. To był dla częstochowian sygnał do ataku i zintensyfikowania pressingu. ŁKS miał problem z odpowiedzeniem na taką grę rywala, pod presją mistrzów Polski rozgrywał piłkę z trudem.
W kolejnych minutach gra coraz bardziej niebezpiecznie zaczęła przypominać oblężenie bramki Arndta. Ełkaesiacy wytrzymali ten początkowy napór gości, a po jakimś czasie zaczęli też coraz pewniej czuć się w wyprowadzaniu kontr. Wyróżniali się w nich zwłaszcza zgarniający piłki w środku pola Engjell Hoti, napędzający akcje Grzegorz Glapka i rozpychający rywali łokciami Kay Tejan. Ełkaesiakom nie pomagał sędzia Tomasz Kwiatkowski, który z wyjątkową czujnością odgwizdywał faule w środkowej strefie boiska, co nie pozwalało łodzianom na agresywniejszą grę.
Wraz ze środkową „tercją” pierwszej połowy meczu rozpoczął się okres pewniejszej gry ŁKS-u, prawdopodobnie najlepszy, od kiedy drużynę przejął Piotr Stokowiec. Łodzianie rozgrywali piłkę z coraz większą pewnością, a jednocześnie zachowywali zwarte ustawienie w obronie, utrzymując grę z dala od własnego pola karnego i nie dopuszczając do groźnych akcji pod własną bramką. Wyjątkiem była sytuacja z 24. minuty. Błąd Engjella Hotiego w rozegraniu piłki doprowadził wówczas do straty w środkowej strefie boiska i groźnej akcji gości, po której interweniować musiał Arndt. ŁKS odpowiedział na tę sytuację we właściwy sposób – sprawną kontrą, a chwilę później strzałami Hotiego i Szeligi. W okolicach 30. minuty to ŁKS zaczął mieć przewagę w posiadaniu piłki, a goście przestawili się na grę z kontry, w których szukali długimi podaniami wybiegającego na wolne pole Yeboaha. Robili to jednak nieudanie – najpierw były gracz Śląska Wrocław był na spalonym, a później jego rajd przerwał kapitalnym wślizgiem Artemijus Tutyskinas.
W ostatnich dziesięciu minutach pierwszej połowy gra była dość wyrównana, choć lepsze wrażenie robili gracze Dawida Szwargi. Byli w każdym razie konkretniejsi od rywali – wyprowadzili dwie kontry, w których kluczową rolę odegrał ponownie bardzo aktywny w całym meczu Yeboah. W 39. minucie jego strzał zatrzymał świetnie spisujący się Arndt. W 42. minucie Ekwadorczyk znów pędził na bramkę ŁKS-u, lecz nagle zza jego pleców wyrósł sadzący siedmiomilowe susy Tejan, który zatrzymał go bardzo zdecydowanym wejściem na granicy faulu. Poza tymi dwoma gorętszymi momentami ŁKS grał jednak umiejętnie, a pierwszą część gry zakończył znamienny obrazek – łodzianie broniący w średnim pressingu i częstochowianie dość bezradnie rozgrywający piłkę w okolicach linii środkowej boiska. To zdecydowanie nie był obraz gry, którego spodziewaliśmy się po starciu mistrza Polski z ostatnią drużyną PKO Ekstraklasy.
Pomimo, że drużyna wydawała się funkcjonować dobrze, Piotr Stokowiec zdecydował się w przerwie na dwie zmiany – miejsce Adama Marciniaka i Aderiena Louveau zajęli Nacho Monsalve i Mieszko Lorenc. Częstochowianie zaczęli drugą część gry od klasyki znanej sprzed przerwy, czyli od szybkiej, ale nieskutecznej solowej akcji Yeboaha. W pierwszych minutach drugiej połowy Raków wypracował też dwa rzuty wolne wykonywane z okolic linii dwudziestego metra. Żadnego z nich nie potrafił jednak zmienić na wymierną korzyść.
W kolejnych minutach temperatura meczu nieco spadła. Wyraźną przewagę w posiadaniu mieli przyjezdni. Drużyna spod Jasnej Góry miała jednak spore problemy z tworzeniem akcji podbramkowych – piłkarze Dawida Szwargi wchodzili nawet z piłką w pola karne gospodarzy, lecz w ich grze brakowało zimnej krwi w decydującej fazie akcji. Gościom pozazdrościć mógł ŁKS, który przy piłce bywał rzadko. Pojedyncze akcje zaczepne łodzian przerywane były na wczesnym etapie.
W okolicach 70. minuty w polu karnym ŁKS-u trzykrotnie było groźnie – pierwszy mocny strzał częstochowian z obrębu pola karnego okazał się jednak niecelny, drugi zablokował jeden ze stoperów ŁKS-u, a trzeci zatrzymał Arndt. W 80. minucie ŁKS miał zaś sporo szczęścia, gdy po rucie wolnym Racovitan uderzał z minimalnej odlegości, lecz chybił.
Im dłużej trwała druga połowa, tym bardziej jednostronny był mecz. Nazwanie tego okresu gry oblężeniem bramki Arndta byłoby pewnie nadużyciem. Piłkę rozgrywał jednak niemal wyłącznie Raków, a ŁKS-owi brakowało okresów przytrzymania jej i przejęcia inicjatywy, które oglądaliśmy w pierwszej połowie. ŁKS miał piłkę meczową w 90. minucie, ale pędzącemu w stron bramki rywali Janczukowiczowi futbolówkę odebrał Rundić. Chwilę później w podobnej sytuacji był jeszcze Hoti, ale i on został zatrzymany
Po rozpoczęciu dogrywki obraz gry nie uległ zmianie – wciąż więcej do powiedzenia miał Raków. Tuż po wznowieniu gry na bramkę Arndta uderzali kolejno Nowak i Plavsić, ale obaj nieskutecznie. Momentem zwrotnym spotkania była 100. minuta. Od tego momentu ŁKS grał w dziesiątkę. Drugą żółtką kartką ukarany został Piotr Janczukowicz. Sędzia Tomasz Kwiatkowski uznał, że napastnik ŁKS-u symulował faul po starciu z Tudorem. Od tego momentu Raków naciskał jeszcze mocniej, ale ŁKS dowiózł bezbramkowy remis do końca pierwszej części dogrywki.
Raków dopiął swego w 109. minucie. Upragnionego gola częstochowianie właściwie do bramki Arndta „wcisnęli” – Koczergin wpakował piłkę do pustej bramki po nieudanym strzale kolegi. Akcję bramkową analizował VAR, lecz sędziowie uznali, że Ukrainiec nie był na spalonym. Po tej sytuacji Raków się rozkręcił – w dogodnych sytuacjach znajdowali się Nowak i dwukrotnie Crnac. Nowak i dwukrotnie Crnac. Obu brakowało jednak szczęścia lub dokładności. To, co im się nie powiodło, wykonał Ben Lederman – w 120. minucie reprezentant Polski uderzył w róg bramki, pokonał Arndta i zamknął sprawę awansu do kolejnej rundy Pucharu Polski.
ŁKS – Raków Częstochowa 0:2
109’ Koczergin
120’ Lederman
ŁKS: Arndt – Szeliga, Gulen, Marciniak (46. Monsalve), Tutyskinas (58. Dankowski) – Louveau (46. Lorenc), Małachowski, Hoti – Glapka, Tejan (74. Janczukowicz), Fase (76. Ramirez)
Raków: Kovacević – Tudor, Ravovitan, Rundić, Drachal, Berggren (98. Lederman(, Kochergin, Plavsić, Kittel (70. Nowak), Yeboah (70. Cebula), Piasecki (70. Crnac)
1 Comment
Wow, z 18 008 kibiców sukcesów zostało 3000.
Szkoda że 80% siedziało w miejscach gdzie nie sięgały kamery Polsatu.