Zdobędzie gola – kibice wynoszą go na piedestał. Zaliczy mecz bez trafienia – kibice go krytykują. Zaliczy kilka meczów bez bramki – krytyka nie ma końca. Dotyczy to każdego napastnika. Choć są i tacy, wobec których krytyka nie zawsze bywa zasadna. Kimś takim jest Jordi Sanchez.
Nie zawsze nie oznacza nigdy. Jordi, jak każdy piłkarz, ma momenty lepsze i gorsze, zdarza mu się niesamowicie razić nieskutecznością, miewa momenty, kiedy przesadza z gestykulacją – zarówno wobec sędziów, jak i swoich kolegów – niemniej tak samo nigdy nie można odmówić mu pracy dla drużyny. Bo to jest coś, co zdecydowanie go cechuje.
Szczególnie że w dzisiejszym futbolu napastnik to pierwszy obrońca. On daje sygnał do pressingu, musi ostro przy tym harować, grać tyłem do bramki, wygrywać drugie piłki, przetrzymać futbolówkę, czekając na obieg partnerów – dziś niewielu napastników ma ten komfort, że może się skupić wyłącznie na zdobywaniu bramek. Z tego też względu wielu trenerów oddałoby wszystko, za możliwość sprowadzenia napastnika, który przy okazji ostrej harówki regularnie wpisywałby się na listę strzelców.
– Ten drugi gol był mój, co jest dla mnie ważne, bo w poprzednim meczu u siebie byłem trochę krytykowany, a teraz to był dla mnie dobry prezent – mówił po sobotnim meczu przyjaźni Jordi Sanchez. Trzeba dodać, że i po tym spotkaniu można było spotkać pojedyncze głosy krytykujące Hiszpana, argumentując to faktem, że przecież Widzew grał blisko dwa kwadranse w przewadze dwóch piłkarzy, a przez to Sanchez „mógł zrobić więcej”.
Tutaj warto odnotować, że praktycznie wszystko, co dobre dla Widzewa brało się z prawej strony, gdzie brylował Fabio Nunes. Wystarczy przytoczyć liczbę kontaktów z piłką obu graczy, żeby potwierdzić, jak rozkładały się siły ataków: Jordi 30 kontaktów, a Nunes 68.
Hiszpan mimo tego, że posiadał o połowę rzadziej futbolówkę, zdążył zanotować dwa kluczowe podania, wygrał też cztery z ośmiu pojedynków, w tym trzy na pięć w powietrzu. Zanotował też przechwyt i jeden odbiór. Choć akurat w tym meczu, a zwłaszcza w drugiej odsłonie, zbyt wiele pracy w destrukcji nie miał.
Mecz z Ruchem był o tyle ciekawy, że konfrontował dwóch całkiem podobnych profilem napastników. Daniel Szczepan bowiem jest równie defensywną „dziewiątką”, co Jordi Sanchez. Obaj dużo więcej pracują dla drużyny, aniżeli zdobywają bramek. Choć Polak dużo częściej razi nieskutecznością.
Szczepan wyśrubował do tej pory xG na poziomie 7,27, co jest drugim najwyższym wynikiem w lidze. Oddał przy tym łącznie 32 strzały – jego xG na strzał wynosi więc 0,227. Dla porównania wyższy wskaźnik goli oczekiwanych wyśrubował jedynie Exposito, którego xG wynosi 8,60 przy 12 golach zdobytych w rzeczywistości. Hiszpan potrzebował do tego łącznie 41 strzałów – xG/strzał: 0,209. Jordi Sanchez zaś wykręcił xG na poziomie 3,46 (najwyższe w Widzewie), przy czterech trafieniach. Potrzebował do tego oddać tylko 18 strzałów – jego xG/strzał wynosi więc 0,192.
Co to oznacza? Szczepan powinien był zdobyć blisko siedem goli, choć zdobył tylko cztery i to trzy z rzutu karnego. Jordi strzela zaś minimalnie więcej niż wynika z jego wskaźnika xG. Ponadto Polak oddaje strzały z nieco lepszych pozycji niż Hiszpan.
Sanchez nigdy nie był napastnikiem typu „egzekutor”. Nigdy w seniorskim futbolu nie zdobył więcej niż dziesięciu goli – w sezonie 17/18 w 32 meczach pobił swój rekord, do którego wciąż nie może nawiązać, zdobył dziesięć trafień w jednym sezonie ligowym. Łącznie w 233 meczach zdobył 50 goli – śr. 4,66 na sezon.
Wspomniana wcześniej niepotrzebna gestykulacja i ciągłe pretensje do arbitrów też mogą świadczyć o tym, dlaczego Hiszpan trafił do Polski. Bo gdyby był lepszy, pewnie grałby do dzisiaj w swoim kraju. Inna sprawa, że być może to też jest odpowiedź, dlaczego Sanchez nie zdobywa wielu bramek. Niewykluczone, że brakuje mu koncentracji w kluczowych momentach, bo choć nie grzeszy wspaniałą techniką, mimo że jest graczem z południa, nie można powiedzieć, że technicznie odstaje od poziomu Ekstraklasy.
Tym bardziej że zdarza mu się zdobywać gole z trudniejszych pozycji, aniżeli łatwiejszych. To ogółem częsta przypadłość defensywnych napastników. Bo z tych łatwiejszych, a nawet najłatwiejszych zdarza im się pudłować, jak choćby przed rokiem z Radomiakiem czy niedawno z Wartą.