Widzew traci tylko trzy punkty do miejsca, które gwarantuje udział w europejskich pucharach i już w niedzielę, po szlagierowym meczu na własnym stadionie, może wyprzedzić Lecha w rewitalizacji o brązowe medale. A jednak trudno mi oprzeć się wrażeniu, że przepustka do Europy – realnie bardziej chyba odległa niż wskazuje na to tabela – mogłaby okazać się bardziej problemem niż cenną nagrodą za wyjątkowy sezon.
Łodzianie przegrali wiosną tylko jeden jedyny mecz i to akurat taki, którego przegrać nie powinni, bo stworzyli sobie wystarczająco dużo sytuacji, by objąć prowadzenie, albo odrobić straty i choćby wyrównać stan rywalizacji z Wartą Poznań na 1:1. W każdym właściwie meczu stwarzali więcej okazji do zdobycia bramki niż przeciwnicy, a remisami byli raczej rozczarowani niż z nich zadowoleni – wyjątkiem poniedziałkowy mecz w Płocku oraz spotkanie w Warszawie, choć w tym ostatnim też była jeszcze kontra w ostatnich sekundach i szansa na trzeciego gola. Teoretycznie jest więc dobrze, ale gdy spojrzymy na wiosenną tabelę to 8 punktów w 7 meczach daje dopiero 12. miejsce. Warto też zwrócić uwagę, ile waży pierwszy gol w meczach Widzewa: gdy podopieczni Janusza Niedźwiedzia musieli gonić wynik, w 9 meczach zanotowali bilans 0-3-6. Tak, tak, spotkanie z Wisłą było dopiero trzecim w tym sezonie, gdy jako pierwsi stracili gola, a jednak doprowadzili do remisu.
Gdy Widzew prowadzi, potrafi kontrolować mecz. 12 razy łodzianie trafiali jako pierwsi i przegrali tylko raz – na inaugurację w Szczecinie. Szczęśliwie jednego gola straty odrobiła też Jagiellonia, ale pozostałych 10 rywali schodziło z boiska pokonanych. Waga pierwszego gola jest więc ogromna i choć dzieje się tak nie tylko w meczach Widzewa, to tu tendencja jest jeszcze wyraźniejsza niż w Ekstraklasie. Polskie drużyny najczęściej źle się czują w ataku pozycyjnym, a bardzo dobrze w kontrataku, chętnie oddają inicjatywę przeciwnikowi, więc – choć nie znoszę tego cytatu z wielu trenerów – pierwszy gola naprawdę często ustawia mecz. Ci najlepsi mają jednak narzędzia, by straty odrabiać.
I tu wracamy do Widzewa, czyli piątej aktualnie drużyny w tabeli. Łodzianie osiągnęli już wymarzoną przez wiele klubów barierę 37 punktów, poza którą tylko kataklizm odebrać może ligowy byt – prawdopodobieństwo spadku jest w takiej sytuacji molekularne. Spokojnie można zerkać w górę tabeli i… na bilans młodzieżowców. Łodzianom zostało jeszcze sporo minut do tego, by uniknąć ligowej kary liczonej w setkach tysięcy złotych. Ktoś może powiedzieć, że ważniejsza jest gra najlepszymi zawodnikami, by zbliżyć się do ligowego podium, a Jakub Sypek i Łukasz Zjawiński grają na znacznie niższym poziomie niż Ernest Terpiłowski, ale Widzew to nie Raków, który może sobie pozwolić, by grali najlepsi, bez względu na wiek. Limit wynosi 3000 minut, Widzew uzbierał 2059, więc kłopotów mieć nie powinien. A przypomnijmy: rozegrane 2000 – 2499 minut to milion złotych kary, a gdy łączna suma młodych zawodników wyniesie między 2500 a 3000, zapłacić trzeba 500 000.
Medalowe miejsce lub czwarte, które być może da europejską przepustkę byłoby piękną nagrodą dla Widzewa i jego kibiców za (na)pisaną w tym sezonie historię i za wynik zdecydowanie ponad stan, może też moim zdaniem okazać się poważnym problemem. Oczywiście, gdyby udało się wyprzedzić na finiszu Lecha lub Pogoń, mógłby pojawić się impuls do dalszego rozwoju i konkretnych wzmocnień – ten sezon pokazuje wszak, że kołdra jest w Widzewie naprawdę krótka. Nie ma się jednak co oszukiwać: potencjał finansowy i personalny wskazuje wyraźnie, że większe szanse na dobry występ w Europie mają kluby z Poznania i Szczecina. Lech będzie też miał wysoki współczynnik klubowy, pozwalający liczyć na słabszych rywali i dalsze punktowanie dla siebie oraz innych polskich pucharowiczów w kolejnych latach. Widzew na wiele liczyć by nie mógł, a nawet krótka gra w Europie i konieczność przygotowania drużyny na ważne mecze już na początku lipca kończyła się kiepsko w przypadku znacznej liczby polskich klubów.
Warto więc marzyć, warto walczyć o każde miejsce w tabeli i zwiększenie finansowej premii na koniec sezonu, warto wierzyć w medal na koniec rozgrywek, ale warto już teraz zdać sobie sprawę, jakim wyzwaniem byłoby dla Widzewa powtórzenie osiągnięcia z 1992 roku, gdy jako beniaminek trafił do Europy. Moim zdaniem na dziś łódzkiego klubu zwyczajnie nie stać na puchary. Ale wierzę, że już teraz w klubie pracuje się nad różnymi scenariuszami.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport