Nastrój nerwowości udziela się chyba wszystkim. Derby coraz bliżej. Nerwy skrywamy często pod maską chłodu i obojętności. Tak jak kiedyś bohater polskiego filmu, który opowiadał o sobie, że jest „niespotykanie spokojnym człowiekiem”. Jest się czym denerwować. Porażka w tym starciu postawi jednego ze szkoleniowców w bardzo trudnej sytuacji. Moskal lub Niedźwiedź będą mieli zatem trudne dni i nieprzespane noce. Remis nic im nie daje. Kiedyś jeden z nestorów dziennikarstwa wręcz nalegał, by ŁKS i Widzew nie grały na remis, bo to zaledwie w dwumeczu tylko po dwa punkty. A w przypadku zwycięstw na swoich stadionach – aż po trzy. Ba, ale jak komuś strzeli do głowy pomysł, by z umowy się nie wywiązać i spróbować zainkasować komplet punktów?
Po aferze dopingowej z triathlonistą Karasiem słowo „uczciwość” nabrało innego znaczenia. Kiedyś to było inaczej. Komitet (i to nie ten rodzicielski) nakazał remisy i wszyscy się z tego wywiązali. W jednym w „ustawionych” meczów padło aż sześć goli. Niestety odgórna decyzja odbiła się Widzewowi sportową czkawką, bowiem chyba punktu zabrakło łodzianom do tytułu mistrza Polski. Gdyby wtedy wygrali z ŁKS-em, sukces byłby na wyciągnięcie ręki.
CZYTAJ TEŻ: Tomasz Łapiński: W Widzewie uciekaliśmy od szumu związanego z derbami
Tym, którzy zachwycają się frekwencją na stadionach, odpowiem niczym Wołodyjowski – „Nic to”. Dawne stadiony ŁKS-u i Widzewa przeżyły nie takie oblężenie kibiców. 25 czy 30 tysięcy to była oczywista norma. Pamiętam taki mecz, gdy kibice szczelnie wypełnili wszystkie miejsca siedzące, bieżnię i każdy możliwy skrawek boiska. Ludzie siedzieli tuż przy linii. A kiedy trzeba było wykonać rzut rożny, kibice grzecznie wstawali z ziemi i robili zawodnikom trochę miejsca.
Kiedyś w latach sześćdziesiątych byłem na dwóch znakomitych meczach: ze Śląskiem i Zawiszą Bydgoszcz. Oba rozegrane przy nadkomplecie widzów. Oba wygrane do zera przez ŁKS. Ze znakomitym bilansem brakowym – 7:0.
Wszyscy (trzej czy czterej napastnicy łódzkich drużyn) powinni się rumienić ze wstydu, bo do Jerzego Sadka brakuje im ogromu umiejętności. Wyobraź sobie, drogi czytelniku, piłkarza kompletnego. Silnego fizycznie, posługującego się prostymi lecz niezwykle skutecznymi zwodami (ten słynny balans lewo-prawo-lewo) i niewiarygodnie silnymi uderzeniami z obu nóg. Sadka wyszukali w Czarnych Radomsko działacze Widzewa. Ściągnęli do Łodzi i nieopacznie wystawili w meczu towarzyskim. Pan Jerzy „rozstrzelał rywali” a o jego wyczynie szybko dowiedzieli się „możni” tego miasta i błyskawicznie nakazali przenosiny do ŁKS-u.
NIE PRZEGAP: Widzew – ŁKS. Ostatni derbowi strzelcy w Ekstraklasie. Co dziś robią?
To już wprawdzie historia łódzkiego futbolu, ale pokazuje ona, kto i o czym wtedy decydował. Nasze obecne zespoły są i raczej będą uwikłane w walkę o środek tabeli lub utrzymanie w lidze niż w bój o Mistrzostwo Polski. Takie są ich możliwości, choć rangę starcia obniża fakt, że odbędzie się ono bez kibiców drużyny przeciwnej. Zmieniły się stadiony, drużyny, kibice, ale nie zmieniła się stawka zmagań. Jest nią tytuł Mistrza Łodzi i miano najlepszej drużyny naszego miasta, aż do rewanżu na ŁKS-ie. To jednak jest dopiero przed nami i nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Na tym polega urok sportu i urok życia, które pcha nas w niewiadomą. Oby tylko nie zabrakło nam uczciwości i charakteru. Nie tylko w derbach.
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Dariusz PostolskiJanusz NiedźwiedźKazimierz MoskalŁKS ŁódźPKO EkstraklasaWidzew Łódź