„Widzew przegrał wiosną tylko raz” czy „Widzew wygrał wiosną tylko raz” – które zdanie jest bliższe prawdy? Na pewno każdy remis ma inny smak.
W ostatniej kolejce Widzew rzutem na taśmę uratował punkt w meczu z Wisłą Płock. Najsprytniejszy w polu karnym był Jordi Sanchez. To był już piąty remis łódzkiej drużyny w tym roku na siedem rozegranych meczów. Nie wszystkie – tak jest właśnie z remisami – smakowały tak samo.
Ten w poniedziałkowym meczu był bez wątpienia sukcesem, bo jeśli przegrywa się do 96. minuty, to nie może być inaczej. – Gdy strzelasz gola na 1:1 w doliczonym czasie, to wiadomo, że to jest jeden punkt zdobyty, a nie dwa stracone – przyznał po meczu bohater Jordi.
CZYTAJ TEŻ: Koniec koszmaru Widzewa? Nielubiany przepis przestanie obowiązywać?
Radość Widzewowi dał także podział punktów w spotkaniu z Legią Warszawa. Punkt uratował trochę szczęśliwie Bartłomiej Pawłowski w 83. minucie. Chociaż… W samej końcówce dobrą szansę miał jeszcze Kristoffer Normann Hansen, który zamiast podać do lepiej ustawionego kolegi, sam chciał wykończyć akcję. Była więc radość, że Widzew nie dał się pokonać na bardzo trudnym terenie i to przegrywając dwukrotnie, ale też lekki niedosyt, bo rzeczywiście była szansa, by sięgnąć po komplet.
Podział punktów w meczu z Lechią Gdańsk, to już spory niedosyt, bo widzewiacy mieli sporo okazji, by wygrać. A skończyło się 0:0. Jeszcze gorzej było kolejkę wcześniej, kiedy Widzew w Sercu Łodzi podzielił się punktami z Jagiellonią Białystok. To już był ogromny niedosyt, a wręcz złość. Zespół Janusza Niedźwiedzia prowadził po golu Dominika Kuna, a przecież miał też rzut karny, którego nie wykorzystał Juliusz Letniowski. Goście wyrównali w 90. minucie, chociaż to złe określenie, bo piłkę do bramki wpakował Martin Kreuzriegler, który był bohaterem Widzewa w pierwszej wiosennej kolejce. Z Pogonią Szczecin też był remis, ale wtedy kibice byli w euforii, bo czerwono-biało-czerwoni przegrywali aż trzy razy i za każdym razem doprowadzali do wyrównania. Gola na 3:3 Austriak strzelił w 99. minucie!
W całym sezonie, a za nami już 24. kolejki, Widzew zremisował siedem razy. Łatwo więc policzyć, że jesienią tylko dwa razy podzielił się punktami. Było to w spotkaniach ze Śląskiem Wrocław i Rakowem Częstochowa. Po meczu we Wrocławiu wszyscy w Widzewie żałowali, że nie udało się zwyciężyć. Chyba najbardziej Bartłomiej Pawłowski, który do łódzkiego klubu trafił właśnie ze Śląska, gdzie już go nie chcieli, a teraz nie wykorzystał karnego. Remis z Rakowem był po prostu sprawiedliwy. Chociaż… Sprawdźmy, co mówili trenerzy obu zespołów. – W wielu momentach zneutralizowaliśmy Raków, choć sam wynik jest sprawiedliwy, bo i rywal miał kilka swoich sytuacji. Żal nam tej ostatniej, bo mogła ona przesądzić o naszym zwycięstwie – mówił Janusz Niedźwiedź. Czyli jednak lekki niedosyt był.
CZYTAJ TEŻ: Widzew ma to w DNA. Ma to nawet swoją nazwę
A Marek Papszun? – Zagraliśmy niezłe spotkanie, ale byliśmy mocno nieskuteczni, przez co tracimy punkty, z czego nie jesteśmy zadowoleni. Tę skuteczność musimy poprawić, jeśli chcemy punktować, bo sytuacji mieliśmy na tyle dużo, żeby zdobyć jedną lub więcej bramek – powiedział opiekun Rakowa. Czyli też niedosyt. To jednak świadczy tylko dobrze o obu trenerach i ich ambicji.
Siedem remisów Widzewa w tym sezonie nie robi na nikim wrażenie. Częściej punktami dzielili się piłkarze Śląska (8) oraz Jagiellonii (10), a tyle samo Legii, Lecha Poznań, Warty Poznań, Cracovii, Górnika Zabrze i Miedzi Legnica. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę już tylko rundę rewanżową, to łódzka drużyna jest liderem. Nazwa Remisowe Towarzystwo Sportowe rzeczywiście pasuje. Czterokrotnie punktami dzieliła się Jagiellonia i Miedź. Ani razu Zagłębie Lubin.
O remisach sporo może powiedzieć Radosław Mroczkowski, który prowadził Widzew w sezonie 2018/2019 jeszcze w 2. lidze. Nie dotrwał do końca rozgrywek, bo został zwolniony. „W związku z brakiem wyników (11 punktów w ostatnich 11 meczach) Widzew rozstał się z trenerem” – napisano wtedy w oficjalnym oświadczeniu. Aż osiem z tych meczów, w tym pięć ostatnich, drużyna zremisowała. Czy były to słabe wyniki? Na pewno bardzo rozczarowujące. Nie można jednak zapominać, że gdy zwalniano Mroczkowskiego, to drużyna była na miejscu dającym awans. Remisy zaczęły pogarszać sytuację, bo wcześniej, po siedmiu zwycięstwach z rzędu, Widzew miał aż 11 punktów przewagi nad wiceliderem, a bezpośrednio awansowały trzy zespoły.
Mroczkowskiego zastąpił Jacek Paszulewicz i nie tylko zaczął od remisu, ale zremisował też kolejne cztery spotkania. Wyrównał więc wynik poprzednika. Sezon Widzew zakończył z największą w lidze liczbą zremisowanych spotkań, bo aż szesnastu. Łatwo policzyć, że zdobył w nich 16 punktów, czyli stracił aż 32. W efekcie nie awansował do Fortuna 1. Ligi. Oczywiście Paszulewicz musiał odejść i do dzisiaj nie pracuje jako trener.
Awans Widzew wywalczył dopiero w kolejnym sezonie. Co prawda przegrał ostatni mecz sezonu ze Zniczem Pruszków, ale awans wywalczył dzięki temu, że jego największy rywal, czyli GKS Katowice w ostatniej kolejce tylko… zremisował.
Zespół Janusza Niedźwiedzia wiosną podzielił się punktami pięciokrotnie. Wygrał jeden mecz i jeden przegrał. Optymiści powiedzą więc, że Widzew dał się pokonać tylko raz w tej rundzie. Pesymiści, że tyko jeden raz wygrał, Dla jednych szklanka będzie do połowy pełna, dla innych do połowy pusta. Faktem jednak jest, że od czasu, gdy za zwycięstwo przyznaje się trzy, a nie dwa punkty, zremisowanie nie jest już tak opłacalne, jak kiedyś. Kiedyś za pięć wygranych dostawało się 10 punktów, a remisów – 5. Od sezonu 1995/96 to już 15 do 5.
W najbliższą niedzielę Widzew podejmie w Sercu Łodzi mistrza Polski Lecha Poznań. To co, bierzecie remis w ciemno?