Zacznijmy od kontrowersji, dość głośnej ostatnio – tak, uważam że sędzia słusznie pokazał Markowi Hanouskowi czerwoną kartkę w meczu z Rakowem. Czy takie kartki są zgodne z duchem gry, z odczuciami piłkarzy i kibiców? W żadnym razie, są wręcz dowodem na to, że jest jeszcze spora przestrzeń na poprawę reguł czegoś, co słusznie określamy mianem „the beautiful game”. Poprawy po to, by futbol był jeszcze piękniejszy i bardziej zrozumiały.
Wytyczne są dość jasne: Hanousek atakował piłkę, którą tracił i jego zagranie było zagrożeniem dla zdrowia Gustava Berggrena. Oczywiście Czech nie chciał Szweda skrzywdzić, jego celem była tylko piłka, ale jednak konsekwencje były poważne. W takiej sytuacji sędzia ma obowiązek sięgnąć po czerwony kartonik.
NIE PRZEGAP: Pawłowski zdradza powody odejścia Hansena: Przeżyliśmy to w szatni
Kibice Widzewa, oglądający regularnie Ekstraklasę, od razu zadają kolejne pytanie: dlaczego czerwonej kartki nie obejrzał Artura Jędrzejczyk – tak, sytuacje związane z meczami Legii zawsze budzą duże zainteresowanie – który spadł na nogę Szkurina? Tam też zagrożenie kontuzją było bardzo poważne. I znów sięgamy do wytycznych: Jędrzejczyk walczył o piłkę w powietrzu i to, co stało się z nogami, było absolutnie przypadkowe, nie wynikało z chęci zagrania piłki. Dlatego tu, choć konsekwencje też mogły być poważne, właściwy jest żółty kartonik.
Tyle przepisów i ich interpretacji oraz wytycznych. Teraz jedna prośba: nie zabijajcie posłańca. Ja tylko wyjaśniam, nie ja to ustalam. I nie ze wszystkim się zgadzam.
Czerwona kartek Hanouska oznaczała grę w dziesiątkę przeciwko mistrzowi Polski i prawdziwy test charakteru. Widzew po raz kolejny egzamin ten zdał. Przy odrobinie szczęścia mógł nawet pokonać Raków, bo przecież po serii świetnych interwencji Rafała Gikiewicza swoją szansę miał Jordi Sanchez. Tym razem się nie udało, ale łodzianie mogą być dumni ze swojej postawy. Dumni i pełni wiary w to, że w kolejnych meczach taka ambitna gra, pełna poświęcenia i bardzo odpowiedzialna, będzie przynosić punkty.
CZYTAJ TEŻ: Hiszpan, Portugalczyk i Polak na celowniku Widzewa?
W tym sezonie punkty łodzianom już tak bardzo potrzebne nie są. Oczywiście nadal jest ogromna różnica finansowa między miejscem ósmym, które trudno będzie już poprawić, a miejscem jedenastym, na które teoretycznie można spaść, ale jednak nic ważnego w życiu kibica Widzewa już się w tym sezonie nie wydarzy. Ostatnie dwa mecze na własnym stadionie będą swego rodzaju rundą honorową po bardzo dobrym, choć nierównym i wcale nie tak łatwym, jak wskazywałaby tabela sezonie. Z perspektywy fana Widzewa: Zagłębie Lubin trzeba pokonać, a wygrana nad Lechem może mieć istotne znaczenie w walce o mistrzowski tytuł i zostać w pamięci na całą wakacyjną przerwę. W pamięci, w której po tym sezonie na pewno zostaną:
– zmiana trenera i świetny wybór następcy Janusza Niedźwiedzia;
– świetna passa po transferze Rafała Gikiewicza (od tamtego momentu Widzew zdobył 20 punktów w 10 meczach, czyli tylko dwa mniej niż najlepszy w tym czasie Górnik Zabrze, pokonany zresztą w Łodzi);
– dwie derbowe wygrane ze spadającym z ligi ŁKS-em;
– efektowna wygrana w Poznaniu.
Dokładnie miesiąc temu napisałem dla „Łódzkiego Sportu” felieton, po którym wiele osób miało do mnie pretensje, że użyłem w stosunku do Widzewa słowa „przeciętniak” [PRZECZYTASZ GO TU]. I jakkolwiek wiem, że pierwsze skojarzenia z takim określeniem są często dość negatywne, to nadal uważam, że tym przeciętniactwem i solidnością należy się chwalić, a nie jej wstydzić. Kolejne fatalne, wymagające (środków antystresowych) rundy wiosenne powinny sprawić, że tę rundę każdy doceni, podobnie jak fakt, że Widzewa nie ma w gronie 10 drużyn, z których trzy spadną z Ekstraklasy. Nadal przecież może się okazać, że 38 punktów utrzymania w najwyższej klasie nie da.
Warto jednak spojrzeć już teraz w przyszłość. Widzew jest na ziemi niczyjej – nie walczy ani o mistrzostwo, ani o puchary, nie grozi mu też spadek. Wydaje się, że w przyszłym sezonie taka sytuacja nikogo nie zadowoli, kibic łódzkiego klubu zawsze chce więcej. Ta solidność, przewidywalność i dobrze rozumiana przeciętność nikogo w sezonie 2024/25 cieszyć nie będzie, nie w tym kierunku zmierzać będzie chciał również Daniel Myśliwiec. Problem w tym, że w aktualnej sytuacji finansowej Widzewa na solidne wzmocnienia nie stać – przydałby się udziałowiec lub sponsor, który jest w stanie wyłożyć pół miliona euro na zawodnika, który natychmiast da jakość, a w przyszłości także zysk, bo będzie można go sprzedać za milion lub dwa. Klub z al. Piłsudskiego nie załata też budżetu dzięki kibicom, bo stadion rozbudować będzie bardzo ciężko. Pisał o tym na łamach „Łódzkiego Sportu” Jarosław Bińczyk [TUTAJ], nie ma więc sensu się powtarzać, choć… słyszałem, że być może pojawi się szansa zbudowania dodatkowej trybuny tam, gdzie jest parking, by w pewien sposób podnieść tę istniejącą. Koszty byłyby jednak znaczne, a miejsc tylko trochę więcej.
Szefowie Klubu mają na pewno o czym myśleć. Dobre wyniki Widzewa sprawiły, że są pod presją, muszą działać, by w przyszłym sezonie nie martwić się o utrzymanie, a dołączyć do czołówki i mieć nadzieję na włączenie się do walki o puchary. Będzie to bardzo trudne, bo przecież kluby grające w Europie otrzymają ogromne premie, ułatwiające wzmocnienie składu i czołówka znów może uciec, ale przykład Jagiellonii Białystok pokazuje, że systematyczną pracą i charakterem można dojść naprawdę daleko.
Czego w nowych rozgrywkach serdecznie Widzewowi i jego kibicom życzę.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Marek HanousekPKO EkstraklasapublicystykaRafał GikiewiczWidzew ŁódźŻelisław Żyżyński