Stare, wyświechtane, ale dość prawdziwe ligowe powiedzenie mówi, że piłkarz i trener są tak dobrzy, jak ostatni mecz. Ten wczorajszy podobnie jak wiele wcześniejszych w wykonaniu Widzewa od awansu do Ekstraklasy sprawiają, że Janusz Niedźwiedź jest na topie i ma ogromny komfort dalszej pracy. Pracy, mającej oczywiście zapewnić łodzianom utrzymanie w lidze, choć nie brakuje takich, którzy patrząc na tabelę zaczynają wspominać o europejskich pucharach. Na szczęście nie szkoleniowiec klubu z al. Piłsudskiego – jego życie i trenerska kariera wiele razy uczyły już pokory, nic więc dziwnego, że ze spokojem patrzy w ligowy ranking i wie, że sytuacja może się przecież dość szybko zmienić. Choć przewaga 9 punktów nad strefą spadkową daje naprawdę duży komfort.
Jakim trenerem był Janusz Niedźwiedź pół roku i dwa tygodnie temu? Dla niektórych – takim do zwolnienia. Dla mnie – gorszym od Janusza Niedźwiedzia z dzisiaj jedynie trochę, o doświadczenie zdobyte przez te sześć miesięcy. W tym czasie wyciągnął zespół z kryzysu i wprowadził po wyboistej drodze do Ekstraklasy. Obie rzeczy były ze sobą oczywiście ściśle powiązane, ale śmiem twierdzić, że to pierwsze doświadczenie może się w dalszej karierze byłego trenera Górnika Polkowice okazać bezcenne. W niewielu polskich klubach trener dostaje szansę naprawy tego, co nie funkcjonuje, wyciągnięcia swoich podopiecznych z bagna, do którego wspólnie wpadli. Większość ligowych prezesów uważa, że lepiej sięgnąć po nową miotłę i jej – zdaniem wielu – magiczny efekt. Tak jest bezpieczniej i nikt nie zarzuci zarządowi, że ten nic nie robił.
Mateusz Dróżdż wybrał inną drogę. Sytuacja łatwa nie była, przypomnijmy to, o czym łatwo dziś nie pamiętać: rok 2021 Widzew zakończył smutnym remisem z Chrobrym Głogów, a nowy otworzył 2:5 z Arką Gdynia na oczach własnych kibiców. Potem było wprawdzie 2:0 w Olsztynie, ale nie poparte lepszą grą w kolejnym meczu (0:0 z ostatnim w tabeli Górnikiem Polkowice). 18 marca Widzew przegrał z Odrą Opole 0:1 na własnym boisku, co sprawiło, że Miedź Legnica odskoczyła łodzianom na 11 punktów, a grupa pościgowa uwierzyła, że może grać o coś więcej niż baraże.
Sytuacja stawała się krytyczna. To właśnie wtedy zamiast trenera Niedźwiedzia w studio Widzew FM pojawił się prezes Mateusz Dróżdż i powiedział Marcinowi Tarocińskiemu takie oto słowa:
– Trener może spać spokojnie. Nawet, jeśli przegra wszystkie mecze, to zostanie trenerem Widzewa, chyba że dojdą jakie pozasportowe aspekty. Nie przewidują zwolnienia trenera. Wiem, że czasami takie wypowiedzi, to pocałunek śmierci, ale wierzymy w trenera, w sztab. Albo upadniemy wszyscy, albo pójdziemy do przodu, wszyscy razem – mówił szef łódzkiego klubu. (TUTAJ pisał o tym szerzej Łódzki Sport: https://lodzkisport.pl/prezes-widzewa-nie-zwolnimy-trenera/)
Trenerów zwalnianych w naszej lidze tydzień lub dwa po takich deklaracjach nie brakuje, ale Mateusz Dróżdż słowa dotrzymał. Pozwolił trenerowi pracować, czym zasłużył na naprawdę spory szacunek. Niewiele w polskim futbolu denerwuje mnie bardziej niż prezesi łatwo wyrzucający z pracy ludzi, których wcześniej sami zatrudnili na kluczowe przecież w firmie stanowisko – stanowisko trenera. Prezes musi ponosić konsekwencje swoich złych wyborów i jeśli co sezon zmienia wybranego przez siebie szkoleniowca, to znaczy, że podejmuje błędne, ważne decyzje jeszcze częściej niż tenże trener. Oczywiście Mateusz Dróżdż miał w pewien sposób łatwiej: znał szkoleniowca doskonale z Polkowic, razem wywalczyli tam awans do pierwszej ligi, współpraca układała się bez zarzutu. Ale rosnące wokół ciśnienie trudno czasami wytrzymać.
CZYTAJ TAKŻE >>> Taktyczne capolavoro trenera Widzewa
Były prezes Zagłębia Lubin wygrał swoją cierpliwością, dostał zasłużoną nagrodę za zaufanie do trenera. Ten może mu się odwdzięczyć w dodatkowy sposób już w najbliższej kolejce, gdy Widzew zagra przeciwko jednemu z wcześniejszych pracodawców. O tym, jak ważny jest dla niego osobiście niedzielny mecz Mateusz Dróżdż napisał na Twitterze zaraz po wczorajszym spotkaniu.
Piłka to wielkie emocje, ale też duży spokój. Ten spokój na dużą część sezonu Widzew już sobie wygrał – właśnie dzięki temu jaki spokój zachował zarząd klubu ponad pół roku temu. Ma trenera, którego Widzewowi zazdrości coraz więcej osób w Polsce, o którym się mówi coraz więcej i z coraz większym uznaniem. Bo każdy zauważa, jak dobrą robotę wykonuje w Łodzi Janusz Niedźwiedź.
„On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!”
Cytat z – nomen omen – „Misia” pasuje doskonale (dalsze losy filmowego misia świadomie pomijam). Eksperci w Polsce chwalą Widzew od pierwszej kolejki, mimo porażki 1:2 w Szczecinie. Łodzianie swoje wyniki sobie po prostu wypracowują, wyrywają kolejne wygrane niesamowitym zaangażowaniem i wolą walki. Biegają nawet po 120 kilometrów w meczu, czym może się pochwalić niewiele drużyn, a przecież bieganie, zwłaszcza mądre i zgodne z planem taktycznym, to w Ekstraklasie podstawa. Oczywiście, Widzewa ma swoje braki, ławka rezerwowych powinna być dłuższa a poziom piłkarzy na kilku pozycjach wyższy, ale… to jest zespół na skalę widzewskich obecnych możliwości.
Trener Janusz Niedźwiedź też widzi te braki, ale nie żali się, a pokazuje, jak z wielu piłkarzy zrobić lepszych graczy niż byli nimi w momencie, gdy zaczynali wspólną pracę. A to jest dla mnie miara klasy trenera większa niż miejsce w tabeli.
CZYTAJ TAKŻE >>> Obecny Widzew ma twarz Jordiego Sancheza [FELIETON]
Autor: Żelisław Żyżyński, Canal+Sport