Kibice, także ŁKS i Widzewa, uwielbiają transfery, bo nowi to przecież wzmocnienia. Czyżby?
25 lutego o północy zamknęło się w polskich ligach okno transferowe. Od czwartku kluby mogą zatrudniać tylko wolnych piłkarzy, którzy z jakichś powodów nie mają gdzie grać. ŁKS dał już spokój. Widzew rzutem na taśmę jeszcze sięgnął po bramkarza Vjačeslavsa Kudrjavcevsa oraz pomocnika Marka Hanouska.
Dużo już napisano o piłkarzach, jakimi wzmocniły się ŁKS i Widzew. Na al. Unii przybyli Piotr Janczukowicz, Adam Marciniak, Ricardinho i Mikkel Rygaard. Z kolei na al. Piłsudskiego oprócz już wspomnianych wyżej graczy: Caique, Kacper Gach, Piotr Samiec-Talar, Paweł Tomczyk i Jakub Wrąbel. Pięciu z nich zdążyło już zadebiutować w swoich drużynach, Janczukowicz i Tomczyk już zdobyli po golu, a kolejni czekają na debiuty.
Czy nowi będę wzmocnieniem swoich drużyn? No właśnie… Dziennikarze często zastępują słowo „transfer” określeniem „wzmocnienie”, ale – taka jest niestety prawda – często to zupełnie nie pasuje. W wielu przypadkach lepiej pasowałoby słowo „osłabienie”.
W ostatnim dniu okresu transferowego „Łódzki sport” przyjrzał się transferom ŁKS i Widzewa, ale tym dokonanym latem. Czy nowi piłkarze okazali się wzmocnianiemi? Kibice, tak jak teraz, bardzo na to wtedy liczyli. No to mówimy: „sprawdzam”.
Przy al. Unii latem 2020 stawiali na młodość. Do drużyny dołączyli m.in. Kelechukwu Ibe-Torti, Marcel Wszołek oraz Piotr Gryszkiewicz. Wszyscy to nastolatkowie. Można więc stwierdzić, że to inwestycja na przyszłość. Ten pierwszy (ma obywatelstwo nigeryjskie i polskie) trafił do ŁKS z Escoli Varsovia. Jesienią wystąpił (w minimalnym wymiarze czasowym) w pięciu meczach w lidze i jednym w Pucharze Polski. I właśnie Unii Janikowo strzelił swojego jedynego gola.
Gryszkiewicz zaliczył dziewięć występów w lidze i to cztery od pierwszej minuty. On też zdobył gola w meczu ze Śląskiem Wrocław w Pucharze Polski. Nie pograł niestety 18-letni Wszołek, który w letnim okresie przygotowawczym zerwał wiązadła w kolanie i od tamtej pory nie wrócił na boisko. Wciąż walczy o powrót.
Latem 2020 ŁKS „wzmocnili” też Kamil Dankowski, Jakub Tosik, Tomasz Nawotka i Daniel Celea. Zacznijmy od Rumuna, którego w drużynie… już nie ma. Celea trafił do ŁKS w sierpniu na 3,5 roku, a odszedł już zimą, bo nie przebił się do składu. Zaliczył tylko jeden mecz. To z całą pewnością nie było wzmocnienie.
Radzi sobie jako tako doświadczony Tosik, który w bogatej karierze grał już m.in. w GKS Bełchatów, Polonii Warszawa, Jagielloni Białystok, Zagłębiu Lubin i ukraińskich Karpatach Lwów. Mimo tak dużego doświadczenia 33-latek musiał walczył o miejsce w składzie ŁKS i tak naprawdę na dłużej nigdy go nie wywalczył. Tylko w trzech ze swoich dwunastu meczów w lidze zagrał od początku i tylko jeden pełny.
Zostali jeszcze Nawotka i Dankowski. Z tym pierwszym jest podobnie, jak z Tosikiem. Oczywiście Nawotka jest znacznie młodszy (24 lata) i mniej doświadczony od kolegi z drużyny, ale on też grał w kratkę. Wystąpił w 14 meczach w lidze i tylko w czterech w pierwszym składzie.
Jego równolatek – Dankowski – ma lepsze statystyki. On wystąpił w 13 spotkaniach, ale 9 razy grał od początku.
Czy, zważywszy na to, co napisaliśmy powyżej, można uznać, że ŁKS ubiegłego lata się wzmocnił?
Ale przenieśmy się na drugą stronę Łodzi. Tutaj będzie ciekawiej. Latem 2020 przy al. Piłsudskiego odpowiedzialny za transfery Mirosław Leszczyński otworzył hurtownię. Koszulki z herbem Widzewa dostało aż dziewięciu nowych piłkarzy. Jeden szybko stracił szansę, by zasłużyć na miano „wzmocnienia”. I nie chodzi o to, że w swoim pierwszym meczu w Widzewie Petar Mikulić zagrał fatalnie. Chorwat szybko doznał bardzo poważnej kontuzji i do dzisiaj nie zaliczył meczu numer 2 w łódzkiej drużynie.
Teraz poważnie kontuzjowany jest Miłosz Mleczko, którego Widzew wypożyczył z Lecha Poznań wobec słabej formy Wojciecha Pawłowskiego. Mleczko wskoczył do bramki i bronił jej w 13 kolejkach. Debiutował w derbach Łodzi i na dzień dobry wpuścił dwa gole. W sumie wyciągał piłkę z siatki jedenaście razy. Nigdy specjalnie nie zawodził, ale na miano bohatera meczu też nie zasługiwał. Grał solidnie, ale bez fajerwerków. Zdarzały mu się większe i mniejsze błędy. Nie bez powodu zimą Widzew szukał nowego bramkarza i znalazł Jakuba Wrąbla.
Jednym z najciekawszych letnich transferów przy al. Piłsudskiego było sprowadzenie Karola Czubaka z Bytovii. 21-latek strzelał tam sporo goli. W Widzewie miał robić to samo, już pod okiem Marcina Robaka. Pochodzący ze Słupska gracz nie wywalczył jednak miejsca w składzie. Jego dorobek w 10 meczach (366 minut) to jeden gol. Trudno będzie poprawić ten wynik, bo w tym roku Czubak, wobec przyjścia Pawła Tomczyka i powrotu do gry Przemysława Kity, spadł jeszcze niżej w hierarchii napastników Widzewa. Dla niego lepiej byłoby chyba trafić na wypożyczenie, jeśli nie chce… nabawić się odcisków na czterech literach.
Wejście smoka miał Merveille Fundambu, któremu kontrakt w Widzewie załatwił dziennikarz Krzysztof Stanowski. „Fundi” zachwycał kibiców nieszablonowymi zwodami, podaniami prosto do nogi i pięknym golem przewrotką. Ale szybko się skończyło i piłkarz z Konga dopasował się do kolegów, a momentami grał nawet gorzej od nich. W pierwszym meczu wiosny Fundambu nie wszedł na boisko.
Miejsca w składzie na stałe nie potrafi też inny piłkarz pozyskany przez Widzew latem. Dominik Kun raz grał od początku, innym razem wchodził na boisko w trakcie meczu. Z 16 meczów nie rozegrał ani jednego pełnego. Gole – zero. Asysty – jedna. „Wzmocnienie”? Takie same statystyki ma Mateusz Michalski, który miał prowadzić Widzew do ekstraklasy. „Wzmocnienie”?
Miejsca w pierwszym składzie na dobre nie wywalczyli też Patryk Mucha i Michał Grudniewski. Ten pierwszy miał przebłyski dobrej formy, zdobył m.in. dwa gole. W sumie do tej pory zagrał w 16 ligowych spotkaniach, ale tylko siedem z nich od pierwszej do ostatniej minuty. Wciąż nie jest to zawodnik, który jest Widzewowi niezbędny. To samo można powiedzieć o Grudniewskim, który co prawda teraz jest kontuzjowany, ale gdy był zdrowy przegrywał rywalizację o miejsce w środku obrony z krytykowanym Danielem Tanżyną. Uzbierał tylko sześć występów.
W drugiej części sezonu regularnie grał za to Patryk Stępiński, inny piłkarz, który latem podpisał kontrakt z czerwono-biało-czerwonymi. Zaliczył trzynaście gier. Grał solidnie, ale bez fajerwerków.
Z ciekawości cofnęliśmy się o sezon wcześniej. Uwzględniliśmy oba okna transferowe i przyjrzeliśmy się ówczesnym transferom ŁKS i Widzewa. Ilu nowych okazało się wzmocnieniami? Było o wiele lepiej. Na al. Unii przyjechali m.in. Pirulo, Arkadiusz Malarz, Maciej Dąbrowski, Antonio Dominguez i Michał Trąbka. Każdy z nich coś wniósł do drużyny. Były momenty albo wręcz okresy gry, kiedy o każdym z nich można było mówić, że podniósł poziom zespołu.
A jak było w Widzewie? Z kilkunastu graczy drużynę wzmocniło na pewno kilku. To przede wszystkim Marcin Robak, ale też Przemysław Kita, Wojciech Pawłowski, Mateusz Możdżeń i Krystian Nowak.
Oby z grupy piłkarzy, którzy trafili do ŁKS i Widzewa tej zimy, chociaż kilku okazało się prawdziwymi „wzmocnieniami”. Sprawdzimy za jakiś czas.
Autor: Janek