Przez większość pierwszej połowy trzeba było bardzo, ale to bardzo się starać, aby znaleźć w grze ŁKS-u jakikolwiek pozytyw. U niejednego łódzkiego dentysty mogły rozdzwonić się telefony, bo ełkaesiacy wyglądali na boisku tak źle, że od samego patrzenia na ich grę bolały zęby. Mecz rozpoczął się dla łodzian źle. Już w drugiej minucie fatalną stratę zaliczył Pirulo. Hiszpan stracił piłkę na prawym skrzydle. W stronę bramki Marka Kozioła pomknęła błyskawicznie kontra gospodarzy, którą zakończył niecelny strzał Czubaka.
Chwilę później boisko musiał opuścić Tosik, po tym, jak w groźnie wyglądającej sytuacji zderzył się głową z Bednarskim. Najgorsze zdarzyło się jednak w dziewiątej minucie. Arkowcy dograli piłkę w pole karne do ustawionego plecami do bramki Czubaka. Do byłego gracza Widzewa dopadł Maciej Dąbrowski. Kapitan ŁKS-u atakował rywala tak agresywnie, jakby cała sytuacja miała miejsce w okolicach linii środkowej, a nie w szesnastce łodzian. Dąbrowski powalił Czubaka na ziemię, a sędzia bez chwili zastanowienia odgwizdał rzut karny. Hubert Adamczyk wyegzekwował jedenastkę z olimpijskim spokojem. Pomocnik Arki uderzył pewnie w lewy dolny róg bramki, Kozioł rzucił się w drugą stronę i w meczu Arka-ŁKS było 1:0.
O grze ełkaesiaków w kolejnych minutach najlepiej świadczy to, że można ją podsumować, przywołując kolejne kardynalne błędy defensywy ŁKS-u. 19. minuta – katastrofalna pomyłka wyprowadzającego atak Monsalve (zostawił za sobą mnóstwo miejsca, popędził za kontrą Arki i na szczęście zdołał przerwać ją wślizgiem). 23. minuta – strata Kuźmy (piłkę przejął Milewski, młodzieżowiec ŁKS-u go sfaulował i obejrzał żółtą kartkę). 29 minuta – mrożące krew w żyłach zachowanie Szeligi po rzucie wolnym (wybijał piłkę głową tak umiejętnie, że… dograł wprost pod nogi ustawionego w dogodnej pozycji do strzału Bunozy). 32 minuta – zupełnie niepotrzebna kartka Juricia (poirytowany przejęciem piłki przez Milewskiego, powalił pomocnika Arki na ziemię).
Co gorsza, błędom ełkaesiaków w obronie towarzyszyła niemoc w ataku. Arkowcy skracali pole gry, stali blisko siebie w ustawieniu 5-3-2, skutecznie utrudniali gościom rozgrywanie piłki. Piłkarze Marcina Pogorzały przegrywali seryjnie pojedynki o piłkę. Druga linia łódzkiego zespołu praktycznie nie istniała – w środku boiska było tak tłoczno, że większość prób rozegrania piłki w tym sektorze boiska kończyła się momentalnie stratą lub odegraniem do obrońców. W efekcie biało-czerwono-biali próbowali gry długimi podaniami lub strzałów z dystansu. W pewnym momencie w rolę rozgrywającego wcielił się nawet… Maciej Dąbrowski. Na niewiele się to zdawało – goście wciąż nie potrafili stworzyć zagrożenia pod bramką Arki i oddać choćby jednego celnego strzału na bramkę Krzepisza.
Ełkaesiacy dali swoim kibicom odrobinę nadziei dopiero w ostatnich minutach pierwszej części gry. Zagrali wtedy kilka szybszych, obiecująco wyglądających akcji. Uaktywnili się wyłączeni wcześniej z gry Dominguez i Pirulo. Szczególnie gorące były ostatnie sekundy przed gwizdkiem na przerwę. Najpierw Marek Kozioł wyszedł w okolice trzydziestego metra i w stylu Manuela Neuera przerwał kontrę Arki. Następnie z okolic linii środkowej boiska szczęścia próbował Antonio Dominguez. Hiszpański pomocnik był całkiem bliski tego, żeby zdobyć bramkę kolejki albo i sezonu, ale w ostatniej chwili jego strzał zdołał odbić Krzepisz.
W przerwie w szatni ŁKS-u musiało być bardzo gorąco. Pierwsza połowa (może nie wliczając kilku ostatnich minut) była w wykonaniu ełkaesiaków jedną z najgorszych, jeśli nie najgorszą w tym sezonie. Trudno więc dziwić się temu, że Pogorzała zareagował w zdecydowany sposób i przeprowadził dwie zmiany – na boisku pojawili się Javi Moreno (zajął miejsce Kowalczyka) i Samuel Corral (zmienił Juricia).
Ełkaesiacy dobrze weszli w drugą połowę. Układ sił na boisku zaczął się zmieniać. Goście zaczęli przejmować inicjatywę i nie dopuszczali do ataków Arkowców. Łodzianie operowali piłką sprawniej niż przed przerwą i utrzymywali się z nią na połowie rywala. Niestety nie potrafili udokumentować tego okresu lepszej gry zdobyciem bramki, czy choćby stworzeniem stuprocentowej sytuacji. Co gorsza, właśnie w momencie, w którym na horyzoncie zaczęła się pojawiać perspektywa odwrócenia losów meczu, pozwolili gdynianom podwyższyć prowadzenie.
Drugą bramkę wypracował Olaf Kobacki. Młodzieżowiec Arki wbiegł w pole karne z lewego skrzydła. Z dziecinną łatwością ograł trzech piłkarzy ŁKS-u – uciekł Pirulo i wyminął Domingueza oraz Szeligę. Kolejny w kolejce był Dąbrowski. Kapitan łodzian wystawił nogę, przewrócił Kobackiego i po raz drugi tego wieczoru doprowadził do rzutu karnego. Do piłki ponownie podszedł Adamski. Kozioł wyczuł tym razem prawidłowo jego intencje – rzucił się w prawo, lecz piłka prześlizgnęła się po jego rękawicach i zatrzepotała w siatce.
Na stratę bramki ŁKS zareagował inaczej niż w piątkowym meczu z Chrobrym. W pierwszych minutach po zmianie wyniku biało-czerwono-biali nie spuścili głów. Nie było powrotu do jednostronnego obrazu gry sprzed przerwy, ale ełkaesiakom wciąż brakowało konkretów, nie potrafili doprowadzić do sytuacji, które mogłyby napędzić Arkowcom strachu. Im bliżej końca, tym temperatura meczu była niższa. Groźnych sytuacji pod obiema bramkami było jak na lekarstwo. Z każdą upływającą minutą coraz mniej wskazywało na to, że losy meczu mogą się odmienić. I się nie odmieniły. ŁKS wraca z Gdyni bez punktów. Łodzian czeka bardzo gorąca końcówka sezonu.
11. Adamczyk (K)
61. Adamczyk (K)
Arka: Krzepisz – Dobrotka, Bunoza, Marcjanik, Milewski (59. Kuzimski), Deja, Adamczyk (79. Hiszpański), Kobacki, Bednarski, Stępień (65. Żebrowski), Czubak. Trener: Tarasiewicz
ŁKS: Kozioł – Szeliga, Dąbrowski, Monsalve, Marciniak – Tosik (5’ Kuźma, 84. Kelechukwu), Dominguez, Trąbka – Pirulo (68. Ricardinho), Jurić (46. Corral), Kowalczyk (46. Moreno). Trener: Pogorzała