Jest takie polskie przysłowie: “kowal zawinił, Cygana powiesili”. Idealnie oddaje ono nastroje części kibiców po fatalnych wynikach Widzewa.
Drużyna wygrała dwa z dziesięciu ostatnich meczów, dwa zremisowała (zaliczam do nich 3:3 z Lechią Zielona Góra w Pucharze Polski, z awansem po karnych) i aż sześć przegrała. W ekstraklasie jest już tuż nad strefą spadkową, w fatalnym stylu odpadł z Pucharu Polski. Kogo obwianiają fani w mediach społecznościowych? Najczęściej Tomasza Wichniarka, dyrektora sportowego! Bo zrobił złe transfery…
Sprawdziłem więc działania Widzewa w ostatnim oknie transferowym. Nie będę wymieniał wszystkich, ale najważniejsze: bramkarz Mikołaj Biegański (uzupełnienie kadry), Kreshnik Hajrizi (zdobył z Lugano Puchar Szwajcarii, a potem wicemistrzostwo kraju), Said Hamulić (napastnik z najlepszym CV w Widzewie), Samuel Kozlovsky (reprezentant Słowacji), Marcel Krajewski (młodzieżowy reprezentant Polski), Jakub Łukowski (niezłe CV w ekstraklasie, choć po kontuzji), Hubert Sobol (21 goli w II lidze) i Hilary Gong.
PRZECZYTAJ TEŻ: Widzew na półmetku sezonu – podsumowanie
Choć trudno nazwać mnie hurra optymistą, to jest to całkiem niezły zestaw. Przyszedł przecież wicemistrz i zdobywca Pucharu Szwajcarii, napastnik, za którego zapłacono kiedyś 2 mln euro, dobry młodzieżowiec, skrzydłowy, który w ostatnim całym sezonie, przed kontuzją, strzelił 12 goli oraz czołowy snajper II ligi. Na dokładkę dokupiono Nigeryjczyka, który – jak słyszałem – już zimą tak bardzo zachwycił trenera, że zdecydowano się wyłożyć za niego ponad 300 tys. euro.
Teraz prześledźmy losy nowych zawodników. Najpierw ci, którzy powinni być wzmocnieniami. Hamulić, napastnik z dużym, jak na naszą ligę nazwiskiem, rozegrał w sumie 130 min. Owszem, przyjechał z zaległościami treningowymi, ale nie tylko ja mam wrażenie, że sztab szkoleniowy zrobił niewiele, by mu pomóc wrócić do formy. Pomijany przy ustalaniu kadry meczowej zawodnik z wściekłości uszkodził sobie rękę, a później, gdy pomógł wywalczyć awans w Pucharze Polski, doznał kontuzji.
Hajrizi to podobny przypadek. Najpierw pomijany, później – po pierwszym błędzie – odstawiony na długo, w sumie zaliczył 119 minut. Nie pomogły mu dobre wejścia, jak w Lublinie, gdy pomógł utrzymać zwycięstwo. Gdy wypadł ze składu Juan Ibiza, trener wolał postawić na lewego obrońcę zamiast na nominalnego stopera. Dostał szansę Kozlovsky i jest wzmocnieniem. Dłużej o miejsce w jedenastce musiał walczyć Krajewski, ale wreszcie szkoleniowcy przekonali się, że lepiej postawić na młodego Polaka niż na chimerycznego Lirima Kastratiego.
PRZECZYTAJ TEŻ. Nogi, czy głowa? Czy widzewiacy stracili mentalność zwycięzców?
Osobny rozdział to Gong, który – jak słyszę – zachwycił trenera rok temu w Turcji, kiedy strzelił Widzewowi pięknego gola w sparingu. Nigeryjczyk jest słabszy od Jakuba Sypka, oddanego bez żalu przez pierwszoligową wówczas Lechię Gdańsk, a mimo fatalnej postawy, szkoleniowcy patrzyli na jego grę przez bardzo różowe okulary. Chyba to rozumiem, bo ego sprawia, że trudno się przyznać do błędu.
Trzeba więc postawić pytanie, kto jest winny słabych wyników Widzewa? Dyrektor sportowy? Prezes? A może właściciel, bo dał za mało pieniędzy? Na początku sezonu – po transferach – drużyna była w stanie pokonać Lecha Poznań, Cracovię, później, jak z równa z równą rywalizować z Legią. Wtedy złe transfery nikomu nie przeszkadzały. To nie wina wyżej wymienionych, że im dłużej trwał sezon, tym Widzew grał gorzej. Ale trener był konsekwentny – nowych pomijał, z wyjątkiem tego, który kosztował najwięcej i zawodził najbardziej.
Na koniec powtórzę się – Widzew w 2024 roku nie zrobił żadnego postępu, nawet najmniejszego. Czy treningi prowadzi i układa skład: dyrektor sportowy, prezes i właściciel? Moim zdaniem, jeśli można ich za coś winić, to za to, że nie trafili z zatrudnieniem trenera…