Widzew przegrał z GKS-em Tychy 1:2 i to mimo że po pierwszych minutach łodzianie prowadzili 1:0 po trafieniu Mateusza Możdżenia. Po początkowej dobrej grze, łodzianie oddali inicjatywę i stracili dwa gole, a tym samym trzy punkty.
Tuż przed meczem Widzew poinformował, że dwóch zawodników wypadło ze składu ze względu na problemy zdrowotne. Jeden z nich jest zakażony koronawirusem, a drugi jest chory, ale jego test na obecność wirusa SARS-CoV-2 był negatywny. Z tego powodu trener Enkeleid Dobi miał do dyspozycji zaledwie 17 zawodników.
Wydawało się jednak, że krótka ławka rezerwowych nie będzie problemem dla łódzkiej ekipy. Widzew zdominował początek spotkania w Tychach. Goście wyglądali doskonale, grali pewnie, szybko i kombinacyjnie, z czym zupełnie nie radzili sobie gospodarze. Swoją przewagę widzewiacy udokumentowali już w 8. minucie. Piłkarze trenera Dobiego wymienili kilka podań na połowie GKS-u, po czym na strzał z dystansu zdecydował nie Mateusz Możdżeń. Choć jego uderzenie nie było silne, to zaskoczyło Konrada Jałochę.
Po strzelonym golu widzewiacy nieco spuścili z tonu, a do głosu zaczęli dochodzić gospodarze. Mimo to w 14. minucie kapitalną okazję do zdobycia gola miał Daniel Tanżyna, ale uderzył prosto w bramkarza. W odpowiedzi bardzo składną akcję przeprowadzili piłkarze trenera Artura Derbina. Płaskie dośrodkowanie Paprockiego wykorzystał Szymon Lewicki, który strzałem lewą nogą umieścił piłkę w bramce.
Mecz mógł się podobać. Widzew i GKS stworzyli ciekawe widowisko, z wieloma podbramkowymi akcjami. Obie ekipy zdobyły przed przerwą jeszcze po jednym golu, ale przy trafieniach Lewickiego i Czubaka sędziowie odgwizdali spalone. Bardzo groźnie pod bramką Widzewa zrobiło się w 42. minucie, gdy po fatalnym błędzie Krystiana Nowaka łódzki zespół przed stratą bramki uratował Miłosz Mleczko, który wygrał pojedynek sam na sam z Lewickim.
Po pierwszej połowie, w której oglądaliśmy w sumie aż 11 strzałów, mieliśmy remis 1:1.
Druga połowa toczyła się pod dyktando tyskiego zespołu. To gospodarze byli bliżej zdobycia gola i w końcu dopięli swego w 62. minucie. Piłkę po dośrodkowaniu Łukasza Grzeszczyka ze krótko wybił Marcin Robak, futbolówka znalazła się pod nogami Bartosza Biela, a były piłkarz GKS-u Bełchatów nie dał szans bramkarzowi Widzewa.
Łodzianie w niczym nie przypominali zespołu z początku spotkania. Nie byli w stanie utrzymać się dłużej przy piłce na połowie rywala. Zamiast tego goście popełniali sporo indywidualnych błędów, które skutecznie utrudniały odrabianie strat.
Zupełnie inaczej wyglądał zespół gospodarzy. Piłkarze GKS-u z każdą kolejną minutą czuli się na boisku coraz lepiej. Widzewiacy z kolei nie potrafili wrócić do lepszej gry i ostatecznie przegrali w GKS-em Tychy 1:2. A szkoda, bo wydawało się, że ogranie tyskiej drużyny jest w zasięgu Widzewa.
GKS Tychy – Widzew Łódź 2:1 (1:1)
0:1 – Możdżeń (8.)
1:1 – Lewicki (23.)
2:1 – Biel (62.)
fot. Marian Zubrzycki