Po raz pierwszy od lat PGE Skra Bełchatów nie jest zaliczana do faworytów do wygrania PlusLigi. Czy uda się atak na podium z drugiego szeregu?
W gablocie na trofea PGE Skry jest dziewięć pucharów za mistrzostwo Polski. Na dziesiąty w klubie czekają od trzech lat, w czasie których drużyna ani razu nie stanęła na podium. Trzecia była w sezonie 2019/2020, lecz rozgrywki przerwano. Wydawało się, że o jubileuszowy tytuł będzie łatwiej, bo drużyna miała być bardzo silna, z dwiema wielkimi gwiazdami: zdrowym i dobrze przygotowanym Taylorem Sanderem oraz z Aleksandare Atanasijeviciem.
Grać będzie tylko ten drugi, bo Amerykanin podpisał kontrakt i rozmyślił się (szczegóły tutaj). A że ogłosił to w połowie września, znalezienie wartościowego następcy było praktycznie niemożliwe. Szefowie PGE Skry i tak mieli szczęście, bo wcześniej zakontraktowali Dicka Kooya, na wszelki wypadek. Gdyby tego nie zrobili, dziś zostaliby z Miladem Ebadipourem i Mikołajem Sawickim, bo Robert Taht, kolejny z nowych przyjmujących, dopiero niedawno zaczął normalne treningi.
W ten sposób bełchatowska drużyna spadła w rankingach z głównego faworyta na średniaka. Czy słusznie? Czy ma dużo gorszy skład od Jastrzębskiego Węgla, Asseco Resovii, ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i Projektu Warszawa? Ofensywnie powinna być mocniejsza, bo Kooy w niczym nie ustępuje Sanderowi, a może nawet jest skuteczniejszy. Atanasijević jest lepszym atakujący od Duszana Petkovicia, a Ebadipour wrócił z igrzysk i mistrzostw Azji lżejszy o kilka kilogramów.
Po stronie atutów trzeba zapisać trenera Slobodana Kovaca. Serb znany jest z prowadzenia siatkarzy twardą ręką, czego w poprzednim sezonie brakowało. Zresztą sytuacja Mieszko Gogola, poprzednika Kovaca, jest nierozwiązana, bo wciąż ma ważny kontrakt i nie godzi się na jego rozwiązanie.
Wracając jednak do sportu, to problemem PGRE Skry może być przyjęcie zagrywki, bo Kooy nie jest w tym ani mistrzem, ani nawet solidnym rzemieślnikiem. Gdyby było inaczej, dziś miałby miejsce w najlepszych drużynach na świecie. Jeśli bełchatowianie będą w stanie przyjmować serwy w miarę precyzyjnie, będzie ciężko ich zatrzymać, bo Atanasijević, Kooy, Ebadipour, Karol Kłos i Mateusz Bieniek to siatkarze znakomici w ataku.
W porównaniu z poprzednimi sezonami siatkarze PGE Skry będą grać pod mniejszą presją, bo przecież to inni muszą zdobyć medale. Oczywiście to mała przesada, bo taki klub musi się bić o najwyższe cele. Stać go na bardzo dużo, bo wcale nie jest słabszy niż rok temu, nawet bez Sandera.
Drużyna z Bełchatowa zacznie sezon tak jak rok temu, z Cuprum w Lubinie. Wówczas wygrała 3:1, z dużymi kłopotami. Dziś rywal jest słabszy, bo stracił dwóch czołowych zawodników: rozgrywający Miguel Tavares przeszedł do Warty Zawiercie (przebiła ofertę Bełchatowa), a atakujący Ronald Jimenez przeniósł się do ligi koreańskiej. Nowy jest też trener: Marcelo Fronckowiaka zastąpił Paweł Rusek. Łatwo jednak PGE Skrze nie będzie, ponieważ zespół trenuje w pełnym składzie dopiero od tygodnia.
We wcześniejszych meczach PlusLigi padły następujące wyniki: LUK Lublin – Jastrzębski Węgiel 1:3, Stal Nysa – ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 0:3, Indykpol AZS Olsztyn – Asseco Resovia Rzeszów 0:3, Aluron CMC Warta Zawiercie – Ślepsk Malow Suwałki 3:1, GKS Katowice – Trefl Gdańsk 3:2, Cerrad Enea Czarni Radom – Proojekt Warszawa 0:3.
Cuprum Lubin – PGE Skra Bełchatów, poniedziałek, godzina 17.30, transmisja w Polsacie Sport