Trochę ze wstydem muszę przyznać, że nie interesuję się ligową koszykówką męską. Rozgrywkami NBA też nie bardzo, choć niektórzy moi koledzy zarywają noce, by oglądać jej mecze. Moją uwagę przyciąga dopiero reprezentacja w trakcie Mistrzostw świata lub Europy. Wydaje mi się, że w Łodzi nie jestem w tym osamotniony. Czasy sukcesów ŁKS-u czy Społem Łódź to odległa historia. Obecnie ŁKS Coolpack Łódź gra dopiero w II lidze, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym. Jednak, gdy wiceprezes siatkarskiej PGE GiEK Skry Bełchatów Tomasz Koprowski zaproponował mi wyjazd do Kowna na mecz Żalgirisu z FC Barceloną, nie wahałem się ani minuty. Tym bardziej, że poparł to stwierdzeniem, że słyszał o organizowaniu na Litwie meczów na wzór tych z amerykańskiej NBA. Nie zawiodłem się.
NIE PRZEGAP: Piłkarz Roku Łódzkiego Sportu 2023. Wybierzcie z nami gola roku
Do Kowna dotarliśmy 4,5 godziny przed meczem, żeby obejrzeć Żalgiris Arenę i porozmawiać o klubie. Wszystko dzięki uprzejmości Ignasa Vyšniauskasa, dyrektora komunikacji Żalgirisu. Hala została zbudowana w 2011 roku kosztem około 50 milionów Euro i na meczu koszykówki może pomieścić prawie 15 tysięcy widzów. Więcej, gdy odbywają się w niej koncerty. Jej właścicielem jest miasto Kowno. Żalgiris ma podpisaną umowę dzierżawy i zarabia w związku z jej użytkowaniem nie tylko na meczach koszykówki, ale również organizacji innych imprez. Dla porównania łódzka Atlas Arena może pomieścić około 14 tysięcy, została oddana do użytku w 2009 roku, a koszt jej budowy wyniósł około 80 milionów Euro. Architektonicznie jest jednak zupełnie inna.
Co więcej, w bryle Atlas Areny nie ma sali treningowej. Dlatego musiała być dobudowana druga hala obok niej i to był dodatkowy koszt. W Żalgiris Arena taka sala jest. Koszykarze mogą trenować nawet wtedy, gdy w głównej części hali odbywają się inne, komercyjne wydarzenia.
Żalgiris to nie tylko klub koszykarski, ale też – nawet przede wszystkim – świetnie zorganizowane przedsiębiorstwo. Na wzór amerykańskich klubów. Na co dzień pracuje w nim około 150 osób, a w dniu meczowym około 300. Ulokowani są w biurach mieszczących się na różnych piętrach hali. Może nie wszyscy mają komfortowe warunki do pracy, ale jak to w klubie sportowym, liczy się pasja. Mogą brać udział w tworzeniu wyjątkowych wydarzeń sportowych. To się czuje w biurach Żalgirisu. Trzeba też przyznać, że przestrzenie biurowe są zaaranżowane dość przyjaźnie.
Ignas oprowadza nas po hali i chętnie odpowiada na nasze pytania o funkcjonowanie klubu. Zaskakuje nas otwartość i życzliwość jego oraz innych osób w klubie. Po krótkiej wizycie w biurze wchodzimy na parkiet, mimo że mecz ma się rozpocząć za kilka godzin, a w hali widać już wszędzie przygotowania. Nie ma problemu, że wokół krzątają się ekipy telewizyjne oraz pracownicy czy przygotowują do swoich występów cheerleaderki.
Żalgiris to klub z piękną historią. Przy tym najpopularniejszy w krajach bałtyckich. Antansa Sireika, były trener reprezentacji Litwy w koszykówce, powiedział, że 80 procent Litwinów kibicuje mu, a pozostałe 20 procent… kibicuje mu również. Na mecze Żalgirisu przyjeżdżają kibice nie tylko z całej Litwy, ale również z Łotwy, Polski i innych państw. Na parkingu przed halą widzieliśmy na przykład autokar z brandingiem Jagielloni Białystok.
CZYTAJ TEŻ: Jak daleko Widzewowi do liderów?
Budowanie tożsamości i marketing historyczny klubu jest widoczny w różnych miejscach. W Żalgirisie nie zapominają o momentach historycznych i w różnych miejscach hali wiszą postery przedstawiające chwile chwały klubu.
Zawsze staram się też prześledzić, w jaki sposób klub organizuje merchandising. Żaligiris ma swój sklep poza stadionem. Do takiego trafiliśmy na miejskim deptaku. Klub dodatkowo sprzedaje gadżety w różnych miejscach hali. Tam stoją mniejsze stoiska, które przed meczem i w przerwach są oblegane przez kibiców. Sama szerokość asortymentu nie urzekła mnie, choć w ofercie znalazły się perełki, takie jak czapka do sauny z klubowym emblematem, zestaw klubowych kosmetyków (szampon, żel pod prysznic, krem do rąk i krem do twarzy) czy dedykowany klubowi zegarek marki Festina. Dominowały jednak: odzież, akcesoria kibicowskie, jak szaliki, i piłki do koszykówki.
Hala Żalgirisu wypełnia się już na długo przed meczem. Jest dobrze zaprojektowana. Nie tylko dla kibiców, ale też personelu. Na etapie projektowania korzystano z pomysłów zastosowanych w halach amerykańskich. Zwróciliśmy chociażby uwagę na dobre rozwiązania dla ekip telewizyjny i wjazd wozów transmisyjnych do środka, czy przede wszystkim rozwiązania komercyjne. Żalgiris Arena ma przynosić dodatkowe przychody i sprawiać, żeby kibice mogli spędzać w niej dużo czasu. Jeść, pić piwo, rzucać piłką do koszy, grać w darts. Na antresoli ustawiają się również sponsorzy, którzy organizują własne konkursy, promując przy okazji swoje produkty lub po prostu eksponując marki.
Oprawa meczu też jest w iście amerykańskim stylu. Mocno aranżowana przez klub. Z żywiołowym spikerem i efektami dźwiękowymi oraz świetlnymi. Przed meczem odśpiewano także hymn Litwy. Trochę na wzór widowisk sportowych w Stanach Zjednoczonych. W trakcie samego meczu nie brakowało jednak spontanicznego zachowania kibiców, a Żalgiris ma też swój „młyn”, który inicjuje doping. Później niejednokrotnie dołączają wszyscy kibice, co daje niesamowity efekt.
Każda przerwa w meczu jest aktywnie wykorzystywana. Cały czas musi coś się dziać. Na parkiecie, trybunach i poza nimi. Dużą rolę odgrywają cheerleaderki, które pokazują swoje aranżacje. W przerwie meczu odbył się też krótki koncert.
Na trybunach uwijały się natomiast maskotki. Trzy, nie jedna. Główną maskotką Żalgirisu jest Żalgirinis. Wszystkie maskotki pracowały w różnych częściach hali. Robiły zdjęcia z kibicami. Tymi młodszymi i starszymi. Rzucały cukierki, a jedna z nich w przerwie brała udział w konkursie z nagrodami dla wybranych kibiców. Jest na stadionie lub w hali sporo miejsca i jeśli klub ma taką możliwość, może wykorzystać więcej niż jedną maskotkę.
Oczywiście, najważniejszy w tym wszystkim był mecz. Publiczność reagowała żywiołowo. Żadna z drużyn nie była w stanie uzyskać znaczącej przewagi punktowej i prowadziła raz jedna, raz druga. Sam mecz stał na wysokim poziomie, ale odbywał się przecież w ramach rozgrywek Euroligi i grały czołowe europejskie drużyny. Niestety w końcówce, ponoć kolejny raz, klub z Kowna nie był w stanie zdobyć punktów. Dodatkowo miał w ostatniej kwarcie dużo przewinień i kolejne w końcówce prowadziły do rzutów osobistych Barcelony. W ten sposób klub z Katalonii systematycznie powiększał przewagę i zwyciężył 85:80.
Porażka sprawiła, że kibice szybko zaczęli opuszczać halę. Gdyby Żalgiris wygrał, to być może udałoby się ich zatrzymać dłużej i uzyskać większe przychody z dnia meczowego. To jednak wspólna zasada dla sportu i marketingu sportowego, że zawiedziony kibic chce jak najszybciej zapomnieć o porażce i najczęściej opuszcza stadion lub halę. Nie inaczej było w Kownie.
Dziękuję za wspólną wizytę i długie rozmowy na temat organizacji imprez sportowych:
Tomaszowi Koprowskiemu (Wiceprezesowi Zarządu KPS Skra Bełchatów)
Maciejowi Frysiakowi (Prezesowi Stowarzyszenia EKS Skra Bełchatów i członkowi Rady Nadzorczej KPS Skra Bełchatów)
Michałowi Lichacemu (sponsorowi Skry Bełchatów i Gigantów Siatkówki)
Szymonowi Serwie (Prezesowi GKS Bełchatów)
Arkadiuszowi Krusiewiczowi (MOSiR Płock)
Leszek Bohdanowicz
Członek Stowarzyszenia Sport Biznes Polska, ekspert Football Development Institute, autor książki „Praktyka zarządzania klubem piłkarskim: Strategia-Struktura-Tożsamość”