Patrząc na śnieg za oknem trudno w to uwierzyć, ale już za tydzień rozgrywki wznawia Ekstraklasa. A za 8 dni Widzew, pod koniec ferii młodzieży z Łódzkiego, rozegra na własnym stadionie mecz, który w pewnym stopniu zdefiniuje to, co będzie się działo przy al. Piłsudskiego w całej rundzie wiosennej: czy celem staną się puchary, czy jednak trzeba będzie z pokorą spoglądać za siebie.
Kończy się najdziwniejsza chyba przerwa zimowa w historii Ekstraklasy. W czasach na tyle dawnych, że młodsi kibice nie mają szans ich pamiętać, gdy brakowało podgrzewanych boisk, a zimowy klimat wyglądał w Polsce inaczej, przerwa trwała od listopada do połowy marca, a piłkarze sparingi grali nie na zielonych tureckich murawach a na śniegu lub lodzie. Rundę wiosenną zaczynali najczęściej po kolana w błocie, a wszystko to sprawiało, że w pierwszych wiosennych meczach czysto piłkarskie umiejętności pokazać było bardzo trudno. Dziś jest zupełnie inaczej i dlatego już od pierwszego meczu można i trzeba wymagać wysokiego poziomu. Tym bardziej, że sobotnie spotkanie w Łodzi zapowiada się chyba najciekawiej w 18. kolejce i może mieć bardzo poważne konsekwencje.
Widzew przezimował na trzecim miejscu w tabeli dzięki lepszej różnicy bramek niż czwarta Pogoń, ale teraz będzie liczył się lepszy bilans obu meczów ligowych. To oznacza, że nawet remis wystarczy szczecinianom, by przeskoczyć łodzian w tabeli – ot paradoks regulaminu. Patrzenie w tabelę ma jednak sens tylko po 34. kolejce, tym bardziej, że na górze jest bardzo ciasno – trzeci Widzew już po pierwszej rewanżowej kolejce może spaść na siódme miejsce w tabeli, a po następnej wypaść z górnej połówki tabeli i zostać zmuszonym, by zerkać w dół. To rzecz jasna bardzo czarny scenariusz, ale warto pamiętać, że pokora w sytuacji beniaminka jest wskazana – przecież głównym celem przed sezonem było utrzymanie w Ekstraklasie i cel ten wcale nie wydawał się tak łatwy do zrealizowania.
Od czasu pierwszego meczu po powrocie na najwyższy poziom Widzew niesamowicie urósł. Już w Szczecinie podopieczni Janusza Niedźwiedzia pokazali, że chcą grać w piłkę, a nie tylko ją wybijać, że mają pomysł na siebie w gronie najlepszych polskich drużyn. Pamiętam rozmowę z Andrzejem Woźniakiem na murawie stadionu Pogoni, gdy spytałem go, jak ocenia sprowadzonego niedawno Hiszpana. – Ma coś w sobie ten Jordi. Naprawdę ma, ciekawy chłopak – stwierdził trener bramkarzy, charakterystycznie mrużąc oczy. Znam Andrzeja od lat i wiem, że gdyby nie miał przekonania do umiejętności nowego napastnika, to pewnie skrzywiłby się tylko i nie powiedział nic. To był więc dobry znak, podobnie jak późniejsze zwycięstwo na stadionie Jagiellonii przy sporym udziale Jordiego.
Dziś takim dobrym prognostykiem jest dla mnie zimowe okienko transferowe. Oczywiście rozumiem kibiców pytających, lub nawet krzyczących w mediach społecznościowych: Gdzie są transfery?! Ale mnie podoba się ten spokój przy al. Piłsudskiego. Kluczowy jest fakt, że drużyna nie została osłabiona, że nie sprzedano Jordiego Sancheza, na którego pazurki ostrzył sobie Raków. Hiszpan może dać Widzewowi jeszcze bardzo dużo, zarówno na boisku, jak i poza nim. A kosztować może najwyżej więcej po kolejnej dobrej rundzie.
Jedynym piłkarzem, który trafił do Widzewa jest wprawdzie Andrejs Ciganiks – reprezentant Łotwy, piłkarsko ukształtowany w Niemczech – ale dla mnie znacznym wzmocnieniem jest też powrót po kontuzji Fabio Nunesa. Portugalczyk to jeden z najlepszych graczy Ekstraklasy z tych, którzy biegają po lewej stronie boiska, pozycja wahadłowego jest jakby stworzona dla tego piłkarza, który stracił sporą część sezonu po bandyckim faulu piłkarza Cracovii. Z konieczności sprowadzono za niego Mato Milosa, który wprawdzie miał więcej momentów słabszych niż lepszych, ale udanie zamknął widzewski rok 2022 w Kielcach, a teraz grać będzie przecież po swojej naturalnej prawej stronie. Jeśli więc można się do czegoś przyczepić pod kątem okienka transferowego, to nie do pustawej rubryki „Przyszli”, a do braku tam nazwiska piłkarza, mogącego grać jako młodzieżowiec. Łódzkiego klubu nie stać na granie, niczym Raków, bez patrzenia na konsekwencje finansowe, o minutach młodzieżowców musi pamiętać. Wiadomo jednak, że gracze z odpowiednią datą urodzenia mają swoją cenę, a prezes Mateusz Dróżdż daleki jest od transferowych szaleństw.
W pierwszym tegorocznym meczu ligowym zobaczymy więc Widzew znajomy, podobny do tego jesiennego, nad którym trzeba było się pochylić z uznaniem. Zobaczymy też zapewne jak zwykle wypełniony stadion w hicie kolejki i usłyszymy kolejne zachwyty nad atmosferą na obiekcie przy al. Piłsudskiego. Mam pełne przekonanie mówiąc, że taki Widzew powinien śmiało patrzeć w górę i marzyć o powtórce wyniku z 1992 roku, gdy jako beniaminek awansował do pucharów. Ale dużo pokory tej wiosny na pewno nie zaszkodzi – by być pewnym utrzymania łodzianie potrzebują jeszcze kilkunastu punktów. Warto zdobyć je jak najszybciej.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport