ŁKS stoi w miejscu, a marzenia o awansie coraz bardziej się oddalają. Tomasz Salski wezwał na pomoc Marcina Pogorzałę, który ma być przy al. Unii kimś zdecydowanie więcej niż strażakiem z krótkookresową misją. Czy magia jego nowej trenerskiej miotły może zadziałać po raz drugi?
Stosowana przez głównego udziałowca ŁKS-u strategia wprowadzania zmian w sztabie szkoleniowym jest więcej niż zastanawiająca. Już po raz trzeci Salski zmienia trenera w bardzo dziwnym momencie. Kibu Vicuña przepracował na ławce biało-czerwono-białych cały okres przygotowawczy, poprowadził drużynę w dwóch meczach ligowej wiosny, jeszcze w niedzielne popołudnie zapewniał na antenie Kanału Sportowego, że w meczu z Puszczą jego zespół będzie walczył o trzy punkty, a w poniedziałek… dowiedział się, że może się pakować. W pewnym sensie pobił rekord Wojciecha Stawowego, który (uwaga – dokładnie rok temu!) wyleciał z pracy po zaledwie czterech meczach od wznowienia rozgrywek.
Decyzja o zmianie trenera na samym początku ligowej wiosny raz już spektakularnie nie wypaliła. Oczywiście znaczący wpływ miał na to następca Stawowego, który usilnie starał się zawrócić Wisłę kijem, wywracając do góry nogami styl gry ŁKS-u. Nie sposób jednak nie zadać pytania: dlaczego teraz? Czy Salski naprawdę nie widział wcześniej, że drużyna stoi w miejscu? Czy naprawdę, skoro zdecydował się już na zmianę, nie można było dokonać jej przed przerwą zimową i dać nowemu trenerowi szansę na spokojne przepracowanie przerwy zimowej, na odpowiednie przygotowanie zespołu pod preferowany przez siebie styl gry?
CZYTAJ TEŻ: Pechowy dzień trenerów ŁKS-u
Nie zazdroszczę trenerowi Pogorzale. Jego przyjście oczyści z pewnością na chwilę gęstą atmosferę wokół klubu z al. Unii. Były asystent Kazimierza Moskala, Ireneusza Mamrota i Wojciecha Stawowego przejmuje jednak zespół, który znajduje się na ostrym zakręcie. I to co gorsza takim, który ciągnie się już bardzo długo i którego końca jak na razie nie widać. W meczu przeciwko Koronie ŁKS wyglądał jak zespół, który nie wyciąga wniosków ze swoich wcześniejszych porażek, który wciąż cierpi na te same bolączki i który ciągle popełnia te same błędy: nie potrafi przejąć realnej kontroli nad meczem, pozwala rywalom wyprowadzać groźne kontry, nie zamienia sytuacji strzeleckich na bramki, nie zamyka spotkań, w których ma optyczną przewagę.
Nowy trener klubu z al. Unii nie ma praktycznie żadnego marginesu błędu. Nie będzie miał czasu, żeby ułożyć drużynę po swojemu, żeby testować nowe rozwiązania. Regularne zwycięstwa są ŁKS-owi potrzebne od teraz, od zaraz. Za pierwszym razem zadziałało całkiem nieźle, ale czy jest szansa, że ten plan może wypalić po raz drugi? I to tym razem na dłuższym dystansie, z perspektywą rozegrania nie dwóch, a co najmniej trzynastu meczów? Czy na średnim dystansie Pogorzała będzie w stanie zaprezentować się równie dobrze co w barażowym sprincie? Nowy trener ŁKS-u rozpocznie pracę od dwóch starć z drużynami z dolnej połowy tabeli – z Puszczą i ze Stomilem. W obu przypadkach ełkaesiacy muszą celować w komplet punktów. Każda porażka, każdy remis będzie ich już teraz znacząco oddalał od marzeń o awansie.
Szkoda, że Pogorzała wraca na ławkę trenerską w takich okolicznościach. Wydaje się, że w obecnej sytuacji ma stosunkowo niewiele do zyskania, za to dużo do stracenia. Wystarczy przecież kilka porażek lub remisów w stylu podobnym do tego, który ŁKS zaprezentował w starciu z Koroną i (w pełni zasłużona) reputacja trenera, który tchnął w kostyczny ŁKS Mamrota nowe życie i otarł się o Ekstraklasę może ulotnić się w mgnieniu oka.
Czytaj też: Trzęsienie ziemi w ŁKS-ie! Kibu Vicuna zwolniony!
Stojące przed Pogorzałą wyzwanie jest szalenie trudne, jeszcze bardziej wymagające niż to, któremu stawił czoła w poprzednim sezonie. -Dziś pokazaliśmy, że nie jesteśmy tylko zespołem na dobre czasy, na dobre momenty, na mecze, w których jesteśmy zdecydowanie lepsi i dominujemy, że jesteśmy drużyną z charakterem, która idzie po swoje niezależnie od tego, jaka jest sytuacja na boisku – mówił po jednym z wygranych meczów w trakcie swojej poprzedniej kadencji. Oby już wkrótce mógł powtórzyć te słowa – ŁKS potrzebuje teraz jak tlenu przemiany, charakteru, pewności siebie. Inaczej nie będzie w stanie podtrzymać marzeń o awansie.