Gdyby politycy potrafili spełniać wszystkie swoje przedwyborcze obietnice, mielibyśmy całą masę najnowocześniejszych obiektów sportowych, a kluby należałyby do najzamożniejszych w kraju. Kłopot w tym, że po wyborach o większości obietnic politycy zapominają.
Co cztery lata, a nawet częściej, bo przecież w międzyczasie są jeszcze wybory samorządowe i prezydenckie, mamy festiwal obietnic, których autorami są kandydaci na posłów, senatorów, prezydentów miast (niepotrzebne skreślić). Wszyscy przypominają sobie, że są kibicami, fotografują się w szalikach, chwalą po zwycięstwach, pocieszają po porażkach i przede wszystkim rozdają pieniądze. Wirtualne, bo zdecydowana większość obietnic pozostaje nawet nie na papierze, ale w deklaracjach. A ich autorzy zapominają o obietnicach i często zaprzeczają, że je składali.
Dowodów na poparcie tego stwierdzenia mógłbym przytoczyć mnóstwo. W Łodzi prominentny polityk obiecał dofinansowanie ośrodka treningowego dla Widzewa, a po przegranych wyborach jego partyjna koleżanka błyskawicznie inwestycję wykreśliła z planów ministerstwa. Jeszcze ważniejsi ludzie z pokonanej partii deklarowali, że z moich podatków wybudują stadiony w Chorzowie i Częstochowie. Skończyło się jak z bazą dla Widzewa.
Pamiętam, że nasz lokalny polityk przed kilkoma laty przywiózł do Łodzi ministra sportu, który zapowiedział, że na stadionie ChKS za państwowe pieniądze, czyli – cytując Margaret Thatcher – moje i czytających to państwa, powstanie boisko ze sztuczną nawierzchnią. Były już premier obiecywał stworzenie w Wiśniowej Górze polskiego Hoffenheim, by szkolić nowych Jakubów Błaszczykowskich. Nie przypominam sobie, żeby w którymś z setek wystąpień wytłumaczył się z kłamstwa i przeprosił.
Puste obietnice nie są jedynie dziełem jednej strony, bo oponenci może aż tak nie szastali publicznymi, czyli moimi i państwa, pieniędzmi, ale lansowali się przy sporcie, obiecując wsparcie.
Uważam, że zaangażowanie polityków w sport nie może się dobrze skończyć. Z doświadczenia wiem, że zwykle jeśli nie kończy się to katastrofą, to na pewno zwiastuje kłopoty. Bo gdy zmienia się władza, w ludziach budzi się chęć rewanżu, a najprostszym sposobem jest wykreślenie z budżetu inwestycji czy wsparcia. Kłopoty jednego z najlepszych klubów w województwie łódzkim zaczęły się kilkanaście lat temu, gdy prezes firmy chcąc ratować posadę(polityczną), w trakcie sezonu zmienił umowę sponsorską. A nie znam sportowca, który w połowie rozgrywek zgodzi się na 30-procentowe obniżenie zarobków… Z problemów nie udało się wyjść do dziś, a upolitycznienie osiągnęło poziom Himalajów i jest odwrotnie proporcjonalne do wyników.
W przyszłym roku czekaj nas kolejne wybory i to podwójne. Zalecałbym więc kibicom, a zwłaszcza szefom klubów, wyciąganie wniosków i ostrożne podchodzenie do obietnic. Wtedy rozczarowanie będzie mniejsze….